niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział II

Tak, tak, to nareszcie ja z nowym rozdziałem. Może nie jest najdłuższy, ale ważne, że jest. Miłego czytania!
*******************************************************************************
Przyjaciele wsiedli do powozu ciągniętego przez testrale. Odbywali swoją ostatnią podróż do Hogwartu. Oczywiście z wyjątkiem Ginny, która miała przed sobą jeszcze dwa lata nauki. Mknęli przed siebie, a oświetlona sylwetka zamku zarysowywała się coraz wyraźniej. Masa przybyłych uczniów wlała się zbitą gromadą do wielkiej sali. Tam też się rozdzielili. Ślizgoni ruszyli do stołu ślizgonów, krukoni do stołu krukonów, gryfoni do stołu gryfonów, a puchoni do stołu puchonów. Kiedy każdy zdołał znaleźć sobie miejsce przy odpowiednim stole, weszła McGonagall niosąc stołek i Tiarę Przydziału. Za nią wtoczył się tłum rozemocjonowanych pierwszorocznych. Po kolei każdy siadał na stołku, a opadająca na twarz tiara wykrzykiwała odpowiedni dom. Grant Emily – Ravenclaw, Kliff Alice – Gryffindor, Lane David – Slytherin... Co chwila inny stół unosił się do oklasków. Aż w końcu McGonagall przeczytała ostatnie nazwisko z listy.
- Malfoy Ellizabeth!
Blondynka usiadła ze spokojem na stołku. Tiara opadła na jej głowę, jednak nie zasłoniła jej pół twarzy, jak to miało miejsce w przypadku pierwszorocznych. Wszyscy wstrzymali oddechy czekając na werdykt wyświechtanego kapelusza.
- Slytherin!
Wychowankowie domu węża zaczęli wiwatować. Dziewczyna wstała ze stołka i dalej oklaskiwana rozsiadła się między Draco a Blaisem. Dumbledore wstał ze swojego miejsca, a uczniowie momentalnie ucichli. Wszystkie oczy skierowane były na dyrektora.
- Nie chciałbym zabierać za wiele czasu. Skrzaty naprawdę się postarały. Pragnę jedynie przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony. Pan Filch kazał mi przypomnieć, że na drzwiach jego gabinetu  wywieszono listę rzeczy zabronionych. A teraz wsuwajcie!
Stoły uginały się pod nadmiarem jedzenia. Ron od razu zaczął obkładać swój talerz kurczakiem i pieczonymi ziemniakami. Harry przyjrzał się stołowi nauczycieli. Wzrok zatrzymał na kobiecie w średnim wieku siedzącej koło Snape'a. Szturchnął siedzącą koło niego Hermionę.
- To chyba nowa nauczycielka OPCM.
- Chyba znają się ze Snapem - panna Granger zmrużyła podejrzliwie oczy. Nigdy nie pomyślałaby, że mistrz eliksirów może rozmawiać z kimś tak swobodnie.
- Podejrzenie to wygląda.
- Zobaczymy co z tego wyniknie - Hermiona odpuściła obserwację stołu nauczycielskiego i wróciła do maltretowania swojej sałatki.
                Kiedy wszyscy byli już najedzeni (no, może z wyjątkiem Rona) Dumbledore poprosił uczniów o jeszcze chwilę uwagi.
- Chciałbym Wam przedstawić profesor Caroline Black, która będzie uczyć obrony przed czarną magią, mam nadzieję, że Pani Profesor zostanie z nami jak najdłużej. A teraz proszę aby prefekci zaprowadzili pierwszorocznych do odpowiednich pokojów wspólnych. Możecie się rozejść moi drodzy.
Harry przyglądał się nowej profesorce. Gnębiło go dziwne poczucie, że już ją kiedyś widział, ale kompletnie nie mógł sobie przypomnieć gdzie. W końcu dał za wygraną i uznał, że musiał widzieć ją kiedyś na ulicy. Ruszył zamyślony w stronę wyjścia. Jednak nie zdążył ujść daleko, kiedy poczuł uderzenie w okolicach pasa. Cofnął się kilka kroków, aby złapać równowagę, a z podłogi rozległ się głos
- Jak łazisz idioto! - leżąca na ziemi blondynka powoli próbowała wrócić do pionu.
- Nie chcę nic mówić, ale jeśli dobrze mi się wydaje to ty na mnie wpadłaś - Harry ofiarnie wyciągnął rękę w stronę dziewczyny.
- Obejdzie się Potter - zmieszana wstała i otrzepała swoją szatę.
- Poczekaj, to ty jesteś siostrą Malfoya.
- Tak, ale żeby skomplikować ci życie, rodzice dali mi imię, Ellizabeth - starając się ukryć czerwieniące się coraz bardziej policzki, szybko weszła w tłum zmierzający do wyjścia. Harry starał się śledzić ją wzrokiem, jednak przy takim zagęszczeniu uczniów okazało się to niemożliwe. Już miał ruszyć dalej, kiedy zauważył coś błyszczącego na ziemi. Schylił się i wziął przedmiot do ręki. Błyskotka okazała się prostym, srebrnym pierścionkiem. U szczytu paski srebra oplatały drobne, szmaragdowe oczko. W środku ozdobnymi literami wygrawerowano inicjały E.N.M. Harry był prawie pewny, że wie do kogo należy zguba.
~~***~~
         Rano, w czasie śniadania profesor McGonagall rozdała swoim wychowankom plan zajęć na nowy rok. Eliksiry i OPCM mieli ze ślizgonami. I to OPCM był ich pierwszą lekcją dzisiejszego dnia. Poznają nową psorkę szybciej niż myśleli. Tylko Ci ślizgoni... Jednak Harry miał mniej obiekcji niż mógł się spodziewać. Dziwne... Przełknął tosta, zapił przeszmuglowaną kawą i wraz z przyjaciółmi opuścił Wielką Salę. Odruchowo wsadził dłoń do kieszeni i sprawdził czy wczorajsze znalezisko dalej się tam znajduje. Przetarł oczy. Już nie musiał martwić się o okulary. Nie potrzebował ich. Jednak wszystkim opowiadał, że po prostu przerzucił się na szkła kontaktowe. Mniej tłumaczenia. Gorzej z włosami. "Zmiana stylu". Niektórzy to kupowali. Inni nie. Bo wzrost jeszcze mógł wytłumaczyć. "Opóźnione dojrzewanie". A w sumie zdanie innych jakoś mało go interesowało. Tak jakoś. To też było dziwne. Ale trudno. Dopiero, kiedy doszli pod salę zorientował się, że Hermiona i Ron zawzięcie o czymś dyskutują. Co więcej, chcą poznać jego zdanie.
- Ja...
Szczęście jednak mu sprzyjało. Od niewygodnego pytania wybawiło go pojawienie się profesorki.
- Zapraszam - weszła do klasy, a za nią chmara uczniów. Harry starał się zostać z tyłu, jakoś nie miał ochoty gonić przyjaciół. Wszedł do klasy praktycznie ostatni. Nie przewidział tylko jednej rzeczy. Ilość ławek była idealnie dopasowana do ilości uczniów. Wszyscy siedzieli w parach. Zostało jedno wolne miejsce. Drugie zajmował Draco Malfoy. Harry zwlekał z zajęciem miejsca, może ktoś postanowi się przesiąść? Nie postanowił. Nawet zwrócił na siebie uwagę profesorki.
- Panie Potter, potrzebuje pan mapy? Proszę zająć wolne miejsce.
Harry chcąc nie chcąc doczłapał się do ławki Malfoya. Ten szczerzył się do niego perfidnie.
- Z czego się tak cieszysz, Malfoy?
- Z twojej miny Potter. Ledwo na Ciebie spojrzałem, a ty wyglądasz jakbym cię pobił.
- Goń się Malfoy - Harry zakrył twarz dłońmi.
- Auć Potter, Łasic cię rzucił, żeś taki zgryźliwy?
Harry  jednak nic nie odpowiedział. Po części dlatego, że profesorka zaczęła lekcję, a po części dlatego, że nie miał ochoty grać w gierki Malfoya. W klasie zapanowała cisza.
- Jak już wiecie nazywam się Caroline Black, będę Was w tym roku uczyć obrony przed czarną magią. Jeśli chodzi o same zajęcia, to w dużej mierze będą się odbywały praktycznie, jednak przewidziałam kilka wykładów. Do końca roku będziecie pracować  w takich parach, w jakich siedzicie. Proszę nie zmieniać miejsc. Mam naprawdę dobrą pamięć.
Harry miał ochotę trzepnąć głową o ławkę. On ma pracować z Malfoy'em?! Zabiją się na pierwszych zajęciach z różdżkami. Ale profesorka nie wyglądała jakby miała zamiar zakładać księgę skarg i zażaleń. A szkoda. Dzisiejsze zajęcia spędzili w ławkach. Mówili o wszystkich czarach jakie poznali w poprzednich latach. Caroline uzupełniała ich wiedzę, mówiła ciekawostki. Babka wiedziała o czym mówi. Pod koniec zapowiedziała, że na następnych zajęciach przerobią wszystkie te czary w praktyce. Mogło być ciekawie. Po godzinie transmutacji z krukonami i dwóch godzinach historii magii z puchonami Harry miał przerwę aż do obiadu. Rozsiadł się na swoim łóżku i obmyślał nową strategię quidditch'a. W tym roku muszą bezwzględnie wygrać. Będą ćwiczyć do upadłego. On już pokaże tym obślizgłym ślizgonom. Bezwiednie sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek. Przyglądał mu się obracając go w palcach. Będzie trzeba go oddać. Nawet uśmiechała mu się perspektywa spotkania z panną Malfoy. Ciekawiło go jej ostatnie zachowanie.
                Podczas obiadu zaczepił Ginny.
- Hej Gin! Nie macie przypadkiem jutro jakiś zajęć ze ślizgonami?
- Ze ślizgonami?! - zdziwiła się. - Kończymy historią magii z nimi, a co?
- Nie nic, dzięki Gin - Harry szybko się oddalił pozostawiając niewiele rozumiejącą dziewczynę samą.

- Nie ma za co, Harry - szepnęła za oddalającym się chłopakiem. A Harry'ego nawiedziła całkiem ciekawa wizja.

piątek, 8 sierpnia 2014

Uwaga, Sowa! #2

Tak, tak, oto ja z dość (mam nadzieję) dobrą zapowiedzią. Otóż przyjrzałam się części pierwszej i doszłam do wniosku, że niezła ze mnie hipokrytka. Miało nie być słodko, a co mamy? Voldzia cukierasa, kochającą się rodzinkę, konflikcik z teściową i urocze młodzieńcze lata Kate i Nica. Nic tylko brać i wymiotować. Więc po tym chłodnym wiadrze samokrytyki czas na zmiany! Otóż zamierzam poprawić/zmienić/usunąć niektóre wątki. Tak w sumie to większość. Myślę, że pojawią się także zupełne nowe wątki. Rozdziały będą stopniowo poprawiane i mam nadzieję, że będziecie z owej zmiany zadowoleni.
Pozdrawiam,
wasza (z nowym pseudonimem ;x)
Fortis

środa, 23 lipca 2014

Rozdział X

            W pubie było gęsto od dymu tytoniowego, a zapach podrzędnego alkoholu drażnił mu nos. Żołnierze tłumnie zebrani przy ławach robili sporo hałasu. Nick rozejrzał się uważnie. Jego zguba siedziała przy barze. Mundurową kurtkę miał zarzuconą na ramiona, koszula była krzywo zapięta, a krawat zwisał smętnie z jego pleców. Szklanka z ognistą wędrowała w górę i w dół. Jednym słowem, Draco Malfoy był w opłakanym stanie. Kompletnie pijany kłócił się z barmanem, który nie chciał wydać mu kolejnej kolejki. Nicolas ruszył szybko w ich stronę. Draco od razu go zauważył.
- Nie chce mi dać więcej. Mówi, że jestem pijany. Rozumiesz to Riddle? Wyśle go do koloni karnej!
- Oczywiście Malfoy, ale teraz idziesz ze mną.
W Dracona wstąpiła nowa siła. Stanął na chwiejących się nogach i stuknął Nica w pierś.
- Zabij mnie. Zabij mnie! Nie mogę bez niej żyć! Nie mogę. - Malfoy wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Idziemy stąd zanim do reszty się zbłaźnisz.
Nick wziął blondyna pod ramię i siłą wyprowadził na zewnątrz. Draco bełkotał coś pod nosem, ale Riddle nie zwracał na niego uwagi.
~~***~~
            Dracon Malfoy otworzył ciężkie powieki. Czuł się jakby ważył tonę, a w głowie mu szumiało. Próbował usiąść, ale jego własne kończyny nie były posłuszne i o mało nie spadł z kanapy. Nie zwrócił większej uwagi na obserwujące go dziecko, dopóki nie krzyknęło donośnym głosikiem
- Wujku, obudził się!
- Zamknij się ty mały gnomie - syknął wściekle w poduszkę.
- Hope, idź proszę razem z Morrisen'em wyprowadzić Grzmota i Pioruna.
Nick wszedł do pokoju i uśmiechnął  się do dziewczynki. Ta, nie czekając, aż mężczyzna zmieni zdanie wybiegła uradowana. Mężczyzna podał Malfoy'owi szklankę wody z rozpuszczoną w niej aspiryną. Rzucił się na nią jakby pierwszy raz widział wodę na oczy. Nie przeszkadzał mu nawet kwaskowaty posmak lekarstwa, wychylił wszystko za jednym zamachem. Dopiero wtedy był w stanie przejść do pozycji siedzącej.
- Czemu mnie stamtąd wyciągnąłeś? Zachlałbym się na śmierć i byłby chociaż spokój.
Spojrzał spode łba na Riddle'a. Ten patrząc mu prosto w oczy odpowiedział twardo
- Nie. Nie mogłem . Nie mógłbym żyć ze świadomością, że pozwoliłem ci umrzeć. Że pozwoliłem odejść najważniejszej osobie w życiu mojej siostry. Wiem, jak bolesna jest ta strata.
Draco przez chwilę siedział całkowicie zamyślony, poczym znów skupił uwagę na swoim rozmówcy.
- Nienawidzę cię, Riddle - powiedział z cieniem uśmiechu.
- I vice versa, Malfoy. I chcę tylko, żebyś wiedział, że nie pomógłbym ci, gdybym nie był przekonany o twojej niewinności. A, że wiem więcej niż niektórym się wydaje...
- Do czego zmierzasz?
Nick uśmiechnął się z lekka kpiąco.
- Moja pomoc nie jest bezinteresowna. Ja pomogę tobie, a ty mnie.
- W czym ja, niedorastający do twoich stóp Malfoy, mogę ci pomóc?
- Nie kpij Malfoy - zganił go. - Możesz bardziej niż ci się wydaje. I to nie tylko mnie. Muszę mieć tylko pewność, że nikt się o tym nie dowie. Musisz złożyć wieczystą przysięgę.
Draco spojrzał zaciekawiony na Nick'a. Cóż takiego mógł on ukrywać? I do diaska, do czego mu potrzebny, on, Malfoy? Ale pociągała go ta adrenalina. Dracon Malfoy nie wielbił w tym wszystkim niczego ponad adrenalinę właśnie. Podał Nicolasowi rękę.
- Zgadzam się, Riddle.
Nickowi zabłysły oczy. Złapał bladą rękę Malfoya.
- Przysięgnij, że tajemnice, które ci powierzę nie ujrzą światła dziennego i nikomu ich nie wyjawisz. Pozostaną tylko i wyłącznie między nami.
- Ja, Dracon Lucjusz Malfoy, przysięgam, że żadna tajemnica, która zostanie mi teraz powierzona, nie ujrzy światła dziennego z mojej winy. Nikt nie wyciągnie ze mnie żadnej informacji. Będę ich wiernie  strzegł.
Ich ręce owinęła świetlista nitka, która jednak zaraz zniknęła.
- Pięknie Malfoy, powinieneś to robić częściej.
- Bardzo zabawne.
- A żebyś wiedział. A teraz umyłbyś się z łaski swojej. Nie wyglądasz zbyt reprezentacyjnie.
Draco chwycił przygotowane dla niego ubrania i ruszył do łazienki ostentacyjnie trzaskając drzwiami, mimo, że czuł, że jego głowa może tego nie wytrzymać. Nick natomiast skierował się do sąsiedniego pokoju, gdzie urzędował Higgs. Jego podwładny stanął przed nim na baczność i zasalutował.
- Przygotuj mi dokumenty. Teraz muszę wyjść, a kiedy wrócę...
Mimo, że adiutant wstał od biurka, skrobanie pióra po pergaminie nie ustało. Nick odwrócił się na pięcie. Przy nowo wstawionym biurku, siedziała brunetka i kompletnie ignorując obecność Nicolasa dalej przeglądała dokumenty. Odwrócił się do dalej stojącego porucznika.
- Kto. To. Jest?! - wycharczał przez zęby. Higgs przyzwyczajony do tego typu zachowań odpowiedział spokojnie
- Kazał mi pan zatrudnić sekretarkę, więc ją zatrudniłem, panie generale.
- Fakt - Nick uspokoił się nieco. - Wyślij ją za chwilę do mnie.
Wrócił do swojego gabinetu, nie zaszczycając nowej pracownicy choćby jednym spojrzeniem. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, kobieta wypuściła pióro z ręki i wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam - Terrence spojrzał na nią. - Powinienem ci powiedzieć, że pan generał nie lubi być ignorowany.
- Mówisz o nim "pan generał" nawet kiedy go tu nie ma.
- Nie zdziwiłbym się gdyby te ściany miały uszy - powiedział poważnie. Brunetka spojrzała na niego przestraszona.
- Nie martw się nie jest taki zły. Jest tylko trochę... Specyficzny.
- Specyficzny...
- Spokojnie, nie zje cię. Acha, będzie ci zadawał pytania, postaraj się kompletnie nie zmyślać, jeśli się zorientuje, wpadnie w szał.
- Wspaniale, mam już spisywać testament?
- Nie przesadzaj. Jestem jego adiutantem od początku i jak widzisz żyję i nadal mam pracę.
Słowa Higgsa podniosły ją na duchu. Dobrze, że nie usłyszała ostatniego zdania.
- Tylko, że jako jedyny z jego podwładnych.
- Mówiłeś coś?
- Nie, chodźmy, pan generał nie może czekać.
Terrence zapukał, jak należało, a po usłyszeniu "wejść", otworzył drzwi i wpuścił zestresowaną kobietę. Weszła niepewnie na chwiejnych nogach. W tym momencie żałowała, że postanowiła jednak ubrać te szpilki.
- Usiądź.
Posłusznie przycupnęła na stojącym przed biurkiem krześle.
- Nazwisko.
- Adriene Craftword.
Nick wyszedł na chwilę bez słowa. Kiedy wrócił miał ze sobą teczkę z dokumentami. Położył je przed sobą i studiował uważnie. Kiedy skończył przeniósł uwagę na Adriene.
- Adriene Nicole Craftword, lat 23, urodzona 27 października w Nowym Jorku. Czy tak?
- Zgadza się.
Nick patrząc w dokumenty kontynuował.
- Córka czystokrwistego czarodzieja Johna Georga Craftworda i mugolaczki Stephanie Likemark. Status krwi: półkrwi.
- To chyba nie problem? Czytałam, że według prawa czarodzieje półkrwi mogą pracować w administracji, tylko, że na niskich stanowiskach i bez możliwości awansu.
- Dobrze o tym wiem panno Craftword, sam ustalałem to prawo.
W tym momencie Adriene pożałowała, że nie ugryzła się w język. Żeby podpaść szefowi pierwszego dnia pracy! I to jeszcze komu, facetowi, który mógłby skrócić ją o głowę, choćby i tylko dla zabawy!
- Powiedziałaby mi pani lepiej, dlaczego chciała pani zostać moją sekretarką.
Już miała ochotę sprzedać mu tanią historyjkę o tym jak zawsze marzyła o takiej pracy i jaki to wielki da niej zaszczyt. Jednak ostrzeżenie Higgsa wciąż tłukło jej się w głowie.
- Dla pieniędzy. Teraz ciężko o dobrą pracę.
Nick pokiwał głową i spojrzał na nią odrobinę łagodniej.
- Niech pani wraca do pracy, panno Craftword.
Kobieta musiała mocno nad sobą panować, żeby po prostu nie wybiec z gabinetu. Riddle natomiast zgarnął jej dokumenty i schował do szuflady biurka, aby później móc im się lepiej przyjrzeć. W tym momencie właśnie w gabinecie pojawił się Malfoy. Czysty i z normalnym kolorem twarzy wyglądał zdecydowanie lepiej.
- No, teraz mogę pokazać się z tobą publicznie Malfoy. Chodź.
- Kto to był? - Draco docierał jeszcze swoją jasną czuprynę zielonym ręcznikiem.
- Moja nowa sekretarka - Nick miał minę jakby właśnie zjadł wyjątkowo kwaśną cytrynę.
- Ładna była. I nie patrz tak na mnie. Zachowujesz się jakby bycie kobietą było grzechem, a co dopiero bycie atrakcyjną kobietą. Minęły już prawie trzy lata. Może czas poluzować sobie pasa i żyć dalej? Pozwól sobie na to Riddle.
Draco próbował spojrzeć rozmówcy w oczy, ale ten zręcznie go unikał. Wyszli na pusty korytarz i zeszli po najbliższych schodach. Zejście było coraz bardziej strome i ciemne. Połykało ich jak osmalone gardło smoka. Prawie po omacku dotarli do ciężkich drzwi.
- Tylko się nie zdziw, Malfoy.
Nick pchnął odgradzającą ich przeszkodę, a ta ustąpiła delikatnie. Za przejściem rozciągała się hala treningowa. Dziesięciu mężczyzn ćwiczyło jak idealnie zaprogramowany komputer. Wymach, cios, unik, pad. Wyglądali jakby sterował nimi jeden mózg. Mistrzowsko wywarzona, zabójcza broń. Ćwiczący zatrzymali się w końcu, a wtedy do nowoprzybyłych podszedł brunet ze środka. Szedł jednocześnie pewny siebie i wyniosły oraz pełen pokory i uniżenia. Żołnierz doskonały. Stanął przed Nickiem i zasalutował. Spod rękawa wystawał mu tatuaż z liczbą sześć.
- Malfoy, właśnie podziwiasz jedno z najwspanialszych dzieł mojego życia. Oto grupa dziesięciu idealnie wyszkolonych zabójców. A to Sześć. Dowodzi nimi.
- Dlaczego Sześć, a nie na przykład Jeden?
- Mam słabość do szóstek.
- No tak... Ale jaki to ma związek ze mną?
- Powiedzmy, że to tylko świetnie przygotowane narzędzie. Pomogą nam osiągnąć, to co zamierzam.
- A co zamierzasz?
- Ostatnio zrobiłeś się strasznie ciekawski.
Draco zmarszczył się. Nick położył mu swoją dłoń na ramieniu.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
~~***~~
            Nick zapiął swoją skórzaną kurtkę i zgarnął ze stolika kluczyki,  drugą ręką pochwytując kask. Kate czekała na niego oparta o biurko Higgsa, który walczył sam ze sobą, żeby tylko nie zatopić spojrzenia w jej pośladkach, które swoją drogą miał tuż pod nosem. Tak jak prosił, zmieniła swój image. Jej strój nie nadawał się do jej codziennego zajęcia, lecz do miejsca, w które zamierzali się udać pasował idealnie. Specjalnie na ten wypad magicznie skróciła swoje włosy, wyprostowała i zmieniła ich kolor na krwiście czerwony. Pocałował ją w policzek na powitanie.
- Gdybyś nie była moją siostrą, powiedziałbym, że niezła z ciebie kocica.
- Nie wczuwaj się. Masz być niegrzecznym chłopcem, ale nie przeginaj, tygrysie.
Chwyciła pasek kasku i ciągnęła Nica do momentu aż znaleźli się na zewnątrz. Motor już stał. Idealnie wypolerowany lakier ścigacza oślepiał nieprzeniknioną czernią. Nick ukłonił się i podał Kate kask.
- Milady, powóz czeka.
Kate przyjęła go i wślizgnęła się na motor.
- Podlizujesz się.

- Wiem - uśmiechnął się w sposób, którego już dawno nie widziała. Jakby szelmowska część jej brata w końcu do niego wracała. Choć wiedziała, że mógł jedynie udawać, bardzo chciała wierzyć, że to prawda. Nick z dziką radością warknął silnikiem i ruszył z piskiem opon w stronę otwierającego się przejścia. Pojawili się w opustoszałej bocznej uliczce. Z rykiem wypadli na główną drogę. Nick z lubością łamał wszelkie drogowe przepisy, lawirując z zawrotną prędkością między samochodami. Przez skrzyżowania przenikał niczym rasowy drogowy pirat, zostawiając za sobą rozżalonych kierowców i ich wyjące klaksony. Zatrzymał się dopiero na miejscu. Jednym, płynnym ślizgiem zajął miejsce na parkingu. Lokal, w którym można było załatwić wszelkie szemrane interesy jak zawsze był pełen ludzi. Woń drogich cygar, mieszała się ze smrodem tanich fajek. Bogaci, zwani tutaj Inwestorami, załatwiali przy stolikach swoje sprawy. Roiło się tu też od płatnych morderców, złodziei i innych ciemnych typów, gotowych spełnić każdą prośbę Inwestorów, oczywiście za odpowiednią opłatą. Kobiety z atutami na wierzchu czekały na chętnych, którzy zapłaciliby za noc rozluźnienia. Nick omijał jednak ich wszystkich, chcąc dostać się do serca tego miejsca. Do ojca tego wszystkiego. Jego celem był gabinet Szefa.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział IX

            Wszyscy zgromadzeni wokół szpitalnego łóżka jak zaczarowani przypatrywali się aparaturze podpiętej do pacjenta. Przysłuchiwali się rytmicznemu pikaniu, które informowało, że serce pacjenta zaczęło bić mocniej i szybciej. Zwiastowało to tylko jedno. Nicolas Riddle powracał do świata żywych.
- Draco szybko, zawołaj lekarza – blondynka siedząca koło łóżka złapała swojego brata za rękę. W chwili, w której magomedyk wszedł do sali Nick poruszył palcem u ręki. Jego powieki powoli zaczęły się unosić.
- Dzień dobry, panie Riddle. Jeśli mnie pan słyszy proszę zamrugać dwa razy – mężczyzna posłusznie wykonał polecenie. – Wspaniale. Serce pracuje dość stabilnie, podamy kroplówkę i myślę, że pan Riddle nie długo wróci do siebie.
- Dziękuję panie doktorze, – kiedy lekarz wyszedł, Kate na powrót skupiła całą swoją uwagę na bracie. – Nigdy więcej tak nie rób, słyszysz. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – Nicolas w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Nie mógł jej przecież nic zagwarantować.
Próbował jedynie wychrypieć jedno słowo. Jednak z tak zaschłym gardłem nie było to takie łatwe.
- Hoopr, Hooope.
- Już spokojnie braciszku. Zajęliśmy się nią razem z Draco. Nic jej nie jest, najadła się tylko trochę strachu. Teraz pilnuje jej Blaise.
            Nicolas rozluźnił się i zapadł w spokojny sen. Wszystko było w porządku, a przynajmniej w tamtym momencie nie odczuwał nawet najmniejszej straty.
            Nick powoli zbierał swoje rzeczy. Za chwilę miał zjawić się Higgs i mieli wrócić do twierdzy.
- Panie Riddle – do sali wszedł magomedyk. – Przyniosłem panu przepaskę. Szczerze panu powiem, że nie mamy pojęcia, dlaczego akurat oko. Właściwie nie mamy pojęcia, dlaczego w ogóle pan przeżył. Dlatego gdyby działo się coś niepokojącego, proszę niezwłocznie się do nas zgłosić.
- Oczywiście panie doktorze.
Nicolas musiał „zapłacić” za swoje życie. Stracił lewe oko. Nad i pod okiem rozciągała się zygzakowata blizna. Druga blizna przecinała jego plecy oraz tors niczym złowieszcza szarfa. Czarną przepaską zasłonił pusty oczodół przysłonięty nieruchomą powieką. Wyglądał teraz dość przerażająco. Niczym doświadczony zakapior. Ale czy w sumie nim nie był?
- Panie generale, możemy iść? – Higgs wszedł do sali.
- Tak, jestem gotowy.
Przed wejściem stało czterech uzbrojonych śmierciożerców. Sala Nicolasa była pilnowana dzień i noc, aby nikt przypadkiem nie zechciał dokończyć swojego dzieła. Teraz też mieli problem. W tym stanie Riddle musiał się oszczędzać i na siebie uważać, więc teleportacja i świstokliki odpadały. Po wielu dyskusjach postanowili użyć mugolskiego samochodu wzmocnionego i chronionego zaklęciami. Było to bardzo ryzykowne, ale nie mieli innego wyjścia. Wsiedli do luksusowego BMW i unieśli się w górę, zgrabnie omijając uliczne korki. Zmierzali na same obrzeża, gdzie mogli spokojnie przenieść się do twierdzy. Wysiedli na pustej polanie. Nicolas wyczarował przejście, które prowadziło wprost na błonia twierdzy. Przeszli przez nie niczym przez drzwi.
~~***~~
            Siedział za biurkiem tonąc w stercie papierów. Nigdy by nie przypuszczał, że wojna może nieść za sobą tyle papierkowej roboty, której nawiasem mówiąc serdecznie nienawidził. Może znajdzie sobie sekretarkę? Spojrzał na beztrosko bawiącą się Hope. Czasami też chciałby z powrotem stać się dzieckiem. Dziewczynka podbiegła i usiadła mu na kolanach.
- Pobawisz się ze mną wujku?
- Mam dużo pracy, może potem. – Hope była trochę zawiedziona, ale za chwilę swoją uwagę przeniosła na stojące na biurku zdjęcie.
- Kto to? – Nick spojrzał na ramkę. Na zdjęciu był on razem z Ellizabeth. Zrobili je, kiedy byli razem nad morzem. Ich ostatni wspólny wyjazd.
- To jest najwspanialsza kobieta, jaką mogłem poznać. Kiedyś Ci o niej opowiem, ale nie dzisiaj, dobrze brzdącu? – pstryknął ją delikatnie w nos, a ona się roześmiała.
- Ale obiecujesz, że kiedyś?
- Obiecuję.
- To dobra. – Hope zsunęła się z kolan mężczyzny i pobiegła dalej bawić się swoimi lalkami.
~~***~~
            Nicolas ani się obejrzał, a już musiał szykować się na bal świąteczny. Fakt obchodzenia świąt przez śmierciożerców nawet go bawił. A kiedy przypominał sobie jak jego siostra o to walczyła, to już w ogóle chciało mu się śmiać. Powoli zapinał guziki swojego galowego munduru. Poprawiał medale, wygładzał kołnierz. Hope kupił na tą okazję czerwoną sukienkę. Kate natomiast, tak upięła jej włosy, aby nie leciały jej na twarz i nie przeszkadzały. Byli gotowi chwilę przed czasem. Spokojnie kierowali się w stronę sali balowej.
            Wielu gości już się zebrało. Voldemort spraszał całe grono jego najwyżej postawionych popleczników. Oficerowie, redaktor naczelny Proroka Codziennego, pracownicy ministerstwa, komendant służby porządkowej. Nick kierował się w stronę swojej siostry. Stała w towarzystwie czerwonego na twarzy Malfoya i zalecającego się do niej francuskiego ambasadora. W tym momencie w oczach Nicka pojawiły się złowieszcze błyski świadczące o tym, że z satysfakcją psychopaty obiłby co nieco panu ambasadorowi. Zaszedł krępego mężczyznę od tyłu i prawie, że sycząc wypluł z siebie jadowicie
- Wesołych Świąt ambasadorze.
Mężczyzna podskoczył przestraszony i błyskawicznie się obrócił. Musiał lekko zadrzeć głowę, aby spojrzeć Nicolasowi w oczy. Jego nieustająca pewność siebie przy tym człowieku topniała w zastraszającym tempie. Francuz najzwyczajniej w świecie bał się postawnego Brytyjczyka. Z resztą, kto się go nie bał? Jeszcze ta przepaska. Ambasador całą siłą musiał powstrzymywać natarczywe wyobrażenie ziejącego pustką oczodołu.
- Chyba redaktor Proroka pana szuka. Może warto by z nim porozmawiać?
Polityk oczywiście pojął iluzję Nicolasa. A dla własnego dobra wolał z nim nie dyskutować. Posłał Kate pożegnalne spojrzenie, skinął głową i odszedł zbierać swoją godność z podłogi. Nick chwycił szklaneczkę ognistej. Wychylił ją jednym ruchem.
- Co za palant – szklanka z hukiem zetknęła się z zimnym blatem.
- Niestety braciszku, ten palant jest nam potrzebny – Kate zgromiła mężczyznę wzrokiem.
- Ale to nie powód, żeby cię rozbierał wzrokiem – Draco nie pozostawił sytuacji bez komentarza. Potrzebował zdecydowanie więcej trunku na uspokojenie. Jego oddech dobitnie na to wskazywał.
- Draco… Porozmawiamy później – Kate wolała nie kłócić się z mężczyzną w towarzystwie. Choć bardzo go kochała, czasami traciła do niego cierpliwość. – Wybaczcie, ale muszę jeszcze coś załatwić. Nie pozabijajcie mi się tutaj tylko.
Kate z gracją odeszła w sobie tylko znanym kierunku. Nicolas osuszył  jeszcze jedną szklaneczkę alkoholu i skierował swoje kroki w stronę tarasu. Świeże powietrze koiło jego zmysły. Z wewnętrznej kieszeni munduru wyciągnął zdobną papierośnicę, wziął swojego ulubionego Fritzgera i przypalił. Zaciągnął się, a tytoniowy dym przyjemnie drażnił jego płuca. Przymknął oczy i starał się wyciszyć umysł. Tym czasem podeszła do niego pewna brunetka. Szła zarzucając po drodze wszystkim czym miała, a jej krótka sukienka odkrywała więcej niż powinna. Zapewne nie zamarzła tylko dzięki zaklęciu.
- Szukałam cię, Nicolasie.
Odezwała się delikatnym, zamszowym głosem. Nick wyrwał się z zamyślenia. Odwrócił się na pięcie.
- Monique. Kto Cię tu przyprowadził?
- Pewien bardzo miły klient.
Uśmiechnęła się kpiąco umalowanymi na czerwono ustami.
- Miałaś chyba zamiar powiedzieć głupi i zdesperowany.
- Ty też kiedyś taki byłeś. Ale na szczęście zostawiłeś mi pamiątkę. Masz ze mną dziecko.
Nicolas wybuchł  śmiechem. Po chwili jednak, jego twarz stała się przerażająco poważna. Podszedł do kobiety niebezpiecznie blisko.
- Czy ty myślisz, że o to nie zadbałem? Na takie historie możesz sobie naciągać tych wszystkich swoich prezesików. Wybrałem cię tylko z jednego powodu. - Przybliżył swoje usta do samego jej ucha. - Wiem, że jesteś bezpłodna.
Odszedł zostawiając oniemiałą kobietę. Nick miał już dość tego całego przyjęcia. Chciał już wrócić do siebie.
~~***~~

         Kate porzuciła biżuterię na stojącej w przedpokoju etażerce. Bolerko odwiesiła na pobliskim haczyku. Kiedy zmierzała do sypialni coś przykuło jej uwagę. Na stole, opierając się wazon, stała beżowa koperta. Zdziwiona kobieta podeszła i wzięła do rąk tajemniczą przesyłkę. Była zalakowana, jednak nie odciśnięto w niej żadnej pieczęci. Zwykły, gładki, czerwony lak. Kate złamała go i obejrzała zawartość. W jednym momencie jej ciało oblała fala smutku i dzikiej furii.

niedziela, 2 marca 2014

Uwaga, Sowa!

Nie widzieliśmy się trochę, co nie? Stwierdziłam, że wypadałoby się trochę wytłumaczyć. Jest mi naprawdę bardzo przykro i miałam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji, ale stało się. Nie chodzi o to, że zostawiłam tą historię albo tym bardziej Was. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałabym wstawić nowy rozdział, ale miałam tyle na głowie, że nie miałam nawet czasu spojrzeć na laptopa, a co dopiero coś napisać. Postaram się jednak, aby rozdział trafił do Was jak najszybciej. Jak tylko powstanie to od razu go wstawię. Nie podaję konkretnej daty, gdyż nie chcę dawać złudnych nadziei.
Jeśli macie do mnie jakieś pytania, to możecie śmiało zadawać je na moim asku ;)

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział VIII

To chyba mój ulubiony rozdział. A Wam jak się podoba?
.......................................................................................................................................
                Widział ją. Chciał do niej biec, krzyknąć, ale nie mógł choćby drgnąć. Czuł ucisk w klatce piersiowej. Spojrzała na niego i z delikatnym uśmiechem powiedziała:
- Obudź się wujku! – zaraz, co?! Sen zaczął się rozmywać, ale ucisk nie ustał. Powoli wracał do rzeczywistości. Otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył to Hope. Ale co, na Merlina ona tam robiła?! Przy okazji rozgryzł skąd wziął się ucisk. Dziewczynka najzwyczajniej w świecie na nim siedziała.
- Hope, dlaczego nie jesteś w swoim łóżku?
- Bo u ciebie był zły potwór. Krzyczałeś i się obudziłam. Moja mamusia mówi, że najlepszym lekarstwem na złe potwory jest obecność kogoś z dobrym potworem. Mamusia tak robiła i zawsze działało – wzruszyła ramionami. Nick właśnie pojął znaczenie „potworów”. Postrzeganie świata przez to drobne dziecko było dość intrygujące. Przypominała mu trochę pannę Lovegood.
- I dlatego tu przyszłaś?
- Aha – nie wiadomo, kto był bardziej zdziwiony. Nick zachowaniem Hope, czy Hope szokiem Nicka.
- Która godzina? – dziewczynka wychyliła się i spojrzała na zegarek.
- Ósma – Nick uspokojony opadł na poduszki. – Ale ta długa laseczka jest na czwórce.
- Co?! Mamy dziesięć minut na ubranie i dotarcie na śniadanie. Moja siostra ma kilka dziwactw. Jednym z nich jest jedzenie śniadania punkt ósma trzydzieści – dziewczynka szczerze się roześmiała. Po chwili oboje uwijali się jak w ukropie. Nick z tego wszystkiego ubrał spodnie tył na przód. Miał ochotę powiedzieć mało cenzuralne słowo, ale ostatecznie ugryzł się w język. Dzięki Kate znał kilka „kobiecych” zaklęć, więc nie musiał rzucić się ze szczotką na włosy Hope. Biegli ile sił w nogach. Pod drzwiami chwilę uspokajali oddechy. Na szczęście zjawili się punktualnie. Usiedli przy suto zastawionym stole. Kate przywitała go całusem w policzek. Z Malfoyem skinęli sobie jedynie głowami.
Blondynka w tym czasie kucnęła przy dziewczynce.
- Jestem Kate – wyciągnęła do niej rękę z uśmiechem. Dziewczynka z wahaniem spojrzała na Nicka. Ten przytaknął jej z uśmiechem.
- Mam na imię Hope – uścisnęła dłoń kobiety.
- Lubisz naleśniki?
- Uwielbiam!
- To zaraz Ci przyniosę – Kate wyszła, a atmosfera zrobiła się bardziej ponura. Draco pochylił się w stronę Nicolasa.
- Dużo ryzykujesz – niestety Riddle nie zdążył odpowiedzieć, gdyż do pomieszczenia wparował Zabini. Usiadł przy stole i teatralnym gestem wsadził sobie serwetkę za kołnierz.
- Coś mnie ominęło? – spojrzał na osłupiałych mężczyzn.
- Nie – odpowiedzieli zgodnie.
- Na pewno?
- Tak! – warknęli rozdrażnieni.
- Okej, okej, tylko pytałem. Wyluzujcie – przeniósł wzrok na Hope. – Ale tej młodej damy jeszcze nie miałem przyjemności poznać.
- Jestem Hope.
- Ja jestem Blaise – pochylił się w jej stronę. – Ale możesz mi mówić Diabeł – mrugnął do niej porozumiewawczo. Hope przytaknęła z uśmiechem. W tym momencie wróciła Kate z talerzem naleśników.
- Och, Kate, skąd wiedziałaś, że uwielbiam naleśniki? – Zabini miał zamiar pochwycić talerz ciepłego jedzenia.
- To nie dla ciebie Zab – postawiła talerz przed Hope. – Smacznego – uśmiechnęła się do niej. Diabeł miał zbolałą minę.
- Bo mnie to się już nic nie należy! – mruknął niezadowolony.
- Och daj spokój Diable – Kate cmoknęła go w policzek.
- Hej, ja też jestem nieszczęśliwy! – Draco był autentycznie oburzony. Jego Kate pocałowała w usta.
- Lepiej Ci? – zapytała.
- No może na razie wystarczy – spojrzał na kobietę z chytrym uśmiechem. Nick wywrócił oczami. Jednak nagle się roześmiał widząc rozpłaszczającego się na twarzy blondyna naleśnika. Sprawcą był oczywiście nikt inny jak szanowny pan Zabini. Nick musiał przerwać swój śmiech, kiedy Draco wylał na niego całą zwartość butelki z syropem klonowym. Po chwili w jadalni miała miejsca ogromna bitwa na jedzenie. Ktoś ją jednak musiał przerwać. I choć może i pośrednio, ale dokonał tego Tom Riddle. Nick złapał się za nadgarstek. Stwierdził, że ojciec musi być w naprawdę kiepskim humorze skoro sprawia mu aż taki ból. Wszyscy stali się na powrót bardzo poważni. Jedynie Hope nie mogła pojąć tak nagłej zmiany w zachowaniu dorosłych.
- Muszę iść – Nick wstał energicznie od stołu. Przed wyjściem skierował swoją uwagę na dziewczynkę. – Zostań tu, dobrze? Niedługo wrócę – dziecko przytaknęło.
~~***~~
                Dotarł do potężnych, zdobionych wrót. Miał zamiar zapukać, jednak nim zdołał choćby zbliżyć pięść do zimnego drewna, wrota stanęły przed nim otworem. Czuł się trochę jak w niskobudżetowym horrorze. Przeszedł przez próg, a ozdobny kawał drewna usłużnie się za nim zamknął z cichym trzaśnięciem. Jego ojciec siedział za potężnym biurkiem. Nie nosił munduru. Miał na sobie jedną z szat. Choć wydawała się gładka, zdobiona była granatowymi, połyskującymi nićmi. Dół stroju sprawiał wrażenie lizanego przez ciemne płomienie. Słowem strój prezentował się upiornie. Zdaniem młodego mężczyzny idealnie pasował do szaleńca, jakim był jego ojciec. Nicolas nie zapominając o zasadach, zasalutował i pokłonił głowę przed swoim „panem”.
- Brudzisz mi podłogę – tak, Voldemort zawsze witał swojego syna bardzo przyjaźnie. Nick spojrzał pod nogi. Dopiero teraz uświadomił sobie, że się nie wyczyścił i, że syrop klonowy obficie skapuje z jego munduru. Machnął różdżką, aby naprawić swój błąd. Voldemort odwrócił się do niego plecami. Blondyn jakby nie zważając na niego usiadł wygodnie na skórzanej kanapie.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Pojedziesz do swojego ukochanego Hogwartu. Tym razem za moją zgodą – spojrzał na Nica ostro. Młodszy wytrzymał spojrzenie. – Znajdziesz mi wśród siedmiorocznych odpowiednich kandydatów na szpiegów. Ktoś w Hogwarcie nie jest do końca przekonany, co do moich rządów.
- Chcesz się wysługiwać dziećmi?
- Mam ci przypomnieć, co ty robiłeś w ich wieku? – na ustach mężczyzny wykwitł złośliwy uśmiech. Nick doskonale pamiętał, co wtedy robił. I wcale nie był z tego dumny. Jednak odznaczenia na jego piersi nie wzięły się znikąd.
- Nie zrobię tego – Voldemort nie specjalnie przejął się odpowiedzią syna. Spojrzał w stronę okna.
- Urocza ta twoja sierota. Szkoda by było, gdyby stało się coś takiemu bezbronnemu dziecku – Nick zrozumiał aluzję. Doskonale wiedział, do czego ten potwór jest zdolny. Nie chciał, aby Hope coś się stało. To było tylko małe dziecko. Zgodził się. Nie miał innego wyjścia.
- Jak miło synu, że jednak spodobała ci się moja propozycja. Weźmiesz ze sobą Dracona – Nick znów chciał protestować. – Chyba, że wolisz towarzystwo Belli – blondyn z dwojga złego wolał Malfoya. On był chociaż stabilny psychicznie. – Zrobicie to jutro, po obiedzie – tymi miłymi słowy Tom Riddle zakończył to urocze, rodzinne spotkanie i wyszedł z pomieszczenia zarzucając swoją mroczną szatą. Nick nie chciał być wiele gorszy i wychodząc trzasnął drzwiami na tyle mocno, aby trzy czwarte twierdzy dowiedziało się o jego podłym humorze. Jak tak dalej pójdzie to wpadnie w stan permanentnego niezadowolenia.
~~***~~
                Choć zadbano o to, aby podać najlepszy obiad, to generał Riddle nie miał zamiaru go ruszyć. Jakoś na myśl o tym, co go czeka tracił cały apetyt. Nie można było tego jednak powiedzieć o Hope, której najwyraźniej pokaźny, ciepły posiłek przypadł do gustu. Czas, kiedy włóczyła się samotnie i głodowała odcisnął na niej piętno.
- Chcesz iść ze mną do Hogwartu? – zapytał mężczyzna. Być może to ostatnia szansa, aby Hope mogła zobaczyć Hogwart takim, jakim on go pamiętał. – Potem moglibyśmy odwiedzić sklep z zabawkami, co ty na to?
- Super! I pokazałbyś mi cały Hogwart? Mój tatuś mówi, że jest ogromny! – Hope zakreśliła ramionami w powietrzu duże koło dla podkreślenia swoich słów.
- Co tylko będziesz chciała zobaczyć – uśmiechnął się do niej.
- A Gilbert też może iść?
- Oczywiście. Jemu pewnie też się spodoba wycieczka – mrugnął do niej.
Po skończonym posiłku ubrali się ciepło. Zima kompletnie pochłonęła całą Anglię. Na zewnątrz panował kilkustopniowy mróz. Wyszli przed Twierdzę. Draco już na nich czekał. Widząc dziewczynkę całą siłą woli powstrzymał się od zgryźliwej uwagi.
- Jesteś gotowy Malfoy? – zapytał szorstko Nick.
- Zawsze Riddle – mężczyzna uśmiechnął się złośliwie. Nicolas stracił nim zainteresowanie. Ukucnął przed Hope. Poprawił jej szalik i czapkę, aby na pewno jej nie zawiało.
- W czasie podróży musisz się mnie mocno trzymać, żebyś nie spadła, dobrze? Będziemy podróżować… - zamilkł na chwilę jakby szukał odpowiedniego określenia. - … Mgłą – tak naprawdę ich środek transportu nie był mgłą. Tak było to najłatwiej wytłumaczyć dziecku, aby go nie przestraszyć. Przynajmniej takie zdanie miał Nick. Mieli poruszać się sposobem zarezerwowanym tylko dla pełnoprawnych Śmierciożerców. Na niebie przypominali bardziej czarną smugę. Ale mniejsza z tym. Nick chwycił Hope mocnym chwytem i odbił się od ziemi. Dziewczynka okazała się bardzo lekka. Zbyt lekka, jak na gust trzymającego ją mężczyzny. Dracon był tuż za nimi. Nick nie przepadał za tym sposobem poruszania, ale był najszybszy i najbezpieczniejszy. I najbardziej efektowny, co przyjemnie łechtało ego Nicolasa. Lubił budzić podziw. Taka cecha rodzinna. Czasem upierdliwa, ale cóż…
Wylądowali przed bramą Hogwartu. Strzegło jej dwóch Śmierciożerców. Na widok generałów przyjęli pozę o nieoficjalnej nazwie „kij od szczotki”. Aż dziw, że ludzki kręgosłup mógł się tak bardzo wyprostować.
                Hope zostawili w pokoju życzeń gdzie mogła się spokojnie bawić, kiedy oni załatwiali swoje sprawy. Skierowali swoje kroki do wielkiej Sali. Wcześniej przygotowali jedną z klas na swoje „zajęcia”. Młodzież została ustawiona przez swoich opiekunów. Blondyni skinęli głowami nauczycielom. W sali panowała całkowita cisza. Nick lustrował wzrokiem zabranych. Niektórzy uciekali przed jego spojrzeniem, choć byli i tacy, którzy hardo patrzyli mu w oczy.
- Mam za zadanie wybrać spośród Was osoby, które nam… Pomogą… Przejdziecie przez serię sprawdzianów. Oto pierwszy – rzucił zaklęcie w stronę niespodziewającego się tego krukona. Wszyscy jak oparzeni wyciągnęli różdżki. Nicolas całkiem dobrze się bawił rzucając niewerbalnymi w uczniów. Przy okazji sprawdzał ich refleks i czujność. Po wszystkim wybrał kilkanaście osób z każdego domu. Ustawił ich w kolejkę. Każdy osobno wchodził do przygotowanej przez mężczyzn klasy. Mieli za zadanie znaleźć ukrytą sakwę z galeonami. Mogli korzystać z wszelkich znanych sobie zaklęć i wskazówek zostawionych w pomieszczeniu. Jednak, aby znaleźć to czego szukali musieli najważniejszą podpowiedź wyciągnąć od Draco. Nick chciał sprawdzić na ile uczniowie są zdolni manipulować ludźmi i do czego są w stanie się posunąć, aby osiągnąć cel. Tacy mu byli potrzebni jeśli mają zlokalizować buntowników. Po wszystkim przemaglował ich jeszcze ze znajomości przydatnych zaklęć i eliksirów. Tym sposobem w etapie końcowym zostało dwóch ślizgonów, gryfon i gryfonka oraz jedna krukonaka. Świeżutcy szpiedzy Voldemorta. Oczywiście ogół sądzi, że mają zupełnie inne zadanie i tak powinno pozostać. Zadowoleni z siebie generałowie ruszyli po Hope, aby móc przenieść się do Hogsmeade.
~~***~~

                W miasteczku panowała dość spokojna atmosfera. Zbliżały się Święta i co odważniejsi wywieszali wszelakie świąteczne ozdoby. Kierowali się w stronę sklepu z zabawkami, jednego z większych w okolicy. Co ciekawsze Malfoy również szedł z nimi. Nick zastanawiał się co też takiego on może kombinować. W sklepie spędzili dobrą chwilę. Hope oglądała wszystkie zabawki jak zaczarowana. Nicolasowi na ten widok jakoś cieplej robiło się na sercu. Kupili kilka ciekawszych rzeczy z oferty sklepu. Draco natomiast zainteresował się misiami. Kupił jednego z największych. Czyżby Riddle o czymś nie wiedział? Odesłali pakunki do domu i ruszyli przez miasteczko z zamiarem zatrzymania się gdzieś na gorącą czekoladę. Nick dyskretnie zwrócił uwagę Dracona na idących za nimi mężczyzn. Coś mu nie pasowało. Nieznajomi wyciągnęli różdżki. Na szczęście blondynom udało się to uczynić jako pierwszym. Nie wiadomo skąd pojawiali się nowi przeciwnicy. Nick popchnął Hope i kazał jej się prędko ukryć. Na pomoc generałom przybyło trzech funkcjonariuszy służby porządkowej. Powoli pokonywali swoich przeciwników, którzy teleportowali się z miejsca zdarzeń. Kiedy walka ucichła dziewczynka wyszła ze swojej kryjówki. Ostatni z przeciwników przed samą teleportacją wypuścił ze swojej różdżki śmiercionośny promień Avady Kedavry. Zielony snop odbił się od jednego, drugiego, trzeciego budynku i leciał prosto w stronę Hope. Nick rzucił się aby zasłonić dziewczynkę własnym ciałem. Avada uderzyła prosto w niego. Świat zaczął mu znikać sprzed oczu. Upadł na kolana. Czy tak właśnie ma zginąć? Czy tak właśnie zakończy się jego marny żywot? Świat zamienił się w czarną plamę. Zapadł się w nią.

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział VII

Coś mi nie wychodzi dodawanie rozdziałów w soboty. Może niech to będą jednak niedziele? ;)

.......................................................................................................................................
             Wyjrzała za okno. Okolica powoli pokrywała się białym puchem. Wszystkie problemy wydawały jej  się takie odległe. Spojrzała  na zegarek. Wskazywał czwartą. Ruszyła w stronę szafy aby się przebrać. Oczywiście nie była to mała, drewniana szafa stojąca gdzieś w kącie. Mamy tu na myśli wielkie pomieszczenie po brzegi wypełnione różnorakimi ubraniami i dodatkami. Można było tam spędzić naprawdę dużo czasu. Kate pomyślała o swojej byłej, rudej przyjaciółce, która tak lubiła ładne ubrania, i żal ścisnął jej serce. Nie widziały się już tak długo, nawet nie wiedziała czy Ginny żyje. Mimo, że  Weasley tak ją zawiodła to ona nadal o niej myślała i za nią tęskniła. Brakowało jej tej żywej i roześmianej osóbki. Delikatne dzwonienie zakomunikowało jej, że do pomieszczenia wślizgnęła się Snowflake – jej śnieżnobiała kotka. Dobrze pamiętała dzień w którym Draco jej ją podarował. Żartował, że nie udało mu się znaleźć białej fretki, więc ma ze sobą białego kotka. Stwierdził też, że nigdzie nie znajdzie lepszej fretki niż ta którą był przez chwilę on sam. Powróciła jednak do rzeczywistości, kiedy zorientowała się, że musi zaraz wychodzić. Nie chciała się spóźnić.
~~***~~
             Draco musiał iść, aby nie spóźnić się na spotkanie z Kate, a Blaise miał swoje obowiązki w koszarach. Nick postanowił, że w takim razie pójdzie na piwo kremowe do Madame Rosmerty. Zawsze dziwiło go, że pomimo wojny to miejsce w ogóle się nie zmienia, zawsze panowała tam przyjemna atmosfera. Prześladowało go tylko jedno... poczucie, że ktoś go śledzi. Wiedział, że to idiotyczne. Dla pewności chwycił różdżkę i gwałtownie się obrócił wołając:
- Kto tu jest?! – zero reakcji. Dla pewności zawołał jeszcze raz. Tym razem zza budynku wychynęła drobna główka. – Pokaż się! – drobna dziewczynka stanęła przed nim. Spod czapki wystawały jej dwa rude warkocze. Na chudziutkim ciele zwisał czerwony, poprzecierany płaszczyk. Jedyną czystą rzeczą jaką miała na sobie był szalik w barwach Hufflepuff’u. Spoglądała na niego nieufnie szmaragdowymi oczami. Nos miała oprószony delikatnymi piegami. Nicolasowi zrobiło się żal zabiedzonego dziecka. Przykucnął, aby spojrzeć jej w twarz.
- Jesteś głodna? – zapytał łagodnie. Dziewczynka przytaknęła. – Poczekaj tu, zaraz wrócę – wszedł do „Trzech mioteł” w celu zakupienia jakiegoś jedzenia. Zimą zawsze można było tam zjeść jakiś ciepły posiłek. Wziął dwie miseczki gorącego rosołu i wyszedł. Dziewczynka stała dokładnie w tym samym miejscu w którym ją zostawił. Usiadł na śniegu i podał jej miseczkę z zupą. Ona ostrożnie chwyciła ją w przemarznięte rączki. Próbowała jeść powoli, ale głód z nią wygrał i po chwili siorbała zupę już bez użycia łyżki. Nick odstąpił jej jeszcze swoją własną porcję.
- To co, powiesz mi teraz jak masz na imię?
- Hope – szepnęła.
- Bardzo ładne imię. Ale powinnaś teraz być w domu. Zmykaj – dziewczynka jakby trochę zawiedziona zaczęła się powoli oddalać. Nick teleportował się do twierdzy, jednak za późno zorientował się, że kościste rączki ściskają jego pelerynę.
~~***~~
             Draco zabrał Kate do ich ulubionej restauracji. Złożyli zamówienia i w końcu mogli swobodnie porozmawiać.
- Martwię się o Nicka, Draco.
- Ja też zauważyłem, że nie jest z nim najlepiej.
- Z niego po prostu uchodzi życie. Nie wiem jak mam mu pomóc. Najgorsze jest to, że on nie chce dać sobie pomóc.
- Wiesz, że nie jestem dobry w takich sprawach. Ja też za nią tęsknie.
- Wszyscy za nią tęsknimy –poprawiła go.
- Poradzi sobie.
- Tak myślisz?
- Skarbie, mówi Ci to Draco Malfoy, a on zawsze ma racje – uśmiechnął się do niej czarująco.
- Tego argumentu nic nie przebije – zaśmiała się. Reszta wieczoru minęła w przyjemnej atmosferze. Musieli się trochę odstresować.
~~***~~
- No to mamy problem – Nicolas przeczesał nerwowo palcami włosy. – Przecież twoi rodzice będą się martwić.
- Nie będą – odparła dziewczynka z niepokojącym przekonaniem.
- Dobra, do tego jeszcze wrócimy. To może chociaż powiesz mi dlaczego chodziłaś akurat za mną?
- Bo wyglądasz jak Oni.
- Jacy „Oni”? – Nick nie ukrywał swojego zdziwienia.
- No Oni – Hope powtórzyła to takim tonem, jakby w głowie jej się nie mieściło, że można tego nie wiedzieć. – Mamusia zawsze tak na nich mówiła. Przyszli do nas i tatuś kazał mi się schować i dał mi ten szalik. Mówił, że mnie potem znajdzie i powiedział, że razem z mamusią mnie kochają, a ja przecież o tym wiedziałam. I tatuś poszedł otworzyć drzwi i potem Oni i mamusia i tatuś poszli gdzieś, a ja czekałam. Tatuś nie przychodził, to pomyślałam sobie, że ja go poszukam. No i tak go szukam i potem znalazłam Ciebie i za tobą poszłam i mi kupiłeś rosołek i byłeś taki miły, ale Oni nigdzie się nie znaleźli i Gilbert musiał mnie pocieszać i…
- A kto to jest Gilbert?
- Och, jak ty nic nie rozumiesz. Inni Oni nie byli tacy gadatliwi. Ale potem prowadzili mnie do sierocińca i mówili, że mam tyle nie paplać, ale ja wcale nie paplam. No i ja musiałam  stamtąd uciekać, ale raz dostałam ten płaszczyk. A jeden chłopczyk to mi chciał zabrać mój szalik i ja go teraz nie lubię tego chłopca i on to w ogóle…
- Rozumiem, ale kto to jest Gilbert? – bezpośredniość tego dziecka coraz bardziej go bawiła.
- To jest Gilbert – pokazała mu wyciągniętego z kieszeni płaszcza misia.
- Bardzo ładny.
- On jest przystojny. Mój tata zawsze tak mówił: „ Gilbert jest przystojny, a ty jeszcze ładniejsza”.
- Dobrze – Nicolas roześmiał się. – To może powiesz mi jak nazywali się twoi rodzice?
- Nie.
- Jak to nie?
- Bo mama zawsze mi mówiła, że mam nie mówić obcym ludziom takich rzeczy.
- Aha – wiedział, że jakby jej powiedział, że w ten sposób znajdzie jej rodziców, to na pewno by mu powiedziała, ale nie chciał jej robić nadziei. Jednak wpadł na inny pomysł. Zagwizdał. – A jemu byś powiedziała? – wskazał na wytaczającego się z sąsiedniego pokoju psa.
- Jemu powiem. Ale nie podsłuchuj! – zastrzegła.
- Oczywiście – jednak Hope mówiła na tyle głośnym „szeptem”, że nie musiał specjalnie podsłuchiwać. Piorun siedział ze spokojem, a dziewczynka przytulona do jego szyi opowiadała wszystko z przejęciem. Nicolas przyglądał jej się. Ta drobna, gadatliwa istotka poruszyła coś w jego zakurzonym sercu. Kiedy miał już wystarczają ilość informacji, wysłał Higgs’a po odpowiednie dokumenty.
- I co ja mam z tobą zrobić mała?
- Nie wiem, ale nie wysyłałabym mnie do sierocińca, bo zakładam, że bym z niego uciekła.
- Ale tutaj też nie możesz zostać.
- Dlaczego? Przecież nawet Cię lubię i nie przeszkadza mi aż tak bardzo twoje gadulstwo.
- Moje gadulstwo? – zapytał ze śmiechem.
- No przecież ja nie jestem gadułą.
- Nie no, oczywiście – wolał się z nią nie kłócić. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. – Wejść!
- Panie Generale, przyniosłem dokumenty o które Pan prosił.
- Dziękuję Higgs, możesz odejść.
- Tak jest – kiedy porucznik zniknął za drzwiami Nick zwrócił się do Hope.
- Dobra, to teraz ty idziesz się porządnie wyszorować. Skrzaty Cię zaprowadzą. Postaram się też znaleźć Ci coś świeżego do ubrania. Potem się zastanowimy co z tobą zrobić – zaraz po wyjściu Hope sięgnął po pozostawioną na biurku teczkę. Zobaczył w niej to czego się spodziewał. Zgarnął ją i zebrał się do wyjścia.
- Higgs, jak Hope się umyje to masz się nią zająć i jej przypilnować. Ja zaraz wracam.
- Mam się z nią bawić Panie Generale?!
- Nie idioto, masz ją wypasać na łące! Oczywiście, że masz się z nią bawić! I módl się, żeby mi się na nic nie poskarżyła!
             Szybko dotarł do komnat Kate. Zastukał, a kiedy kobieta go wpuściła zwięźle opisał jej całą sytuację.
- I nie wiem co mam teraz zrobić.
- Przecież widzę, że wiesz co zrobić.
- Żartujesz sobie, nie może tu mieszkać. To  obce dziecko!
- Nie unoś się tak braciszku. Ja tylko stwierdzam, co widać po twoim zachowaniu.
- Merlinie, do sierocińca też jej nie oddam. Na razie tu zostanie, a potem zobaczę – kobieta tylko westchnęła.
- A tak w ogóle jak się czujesz? Ostatnio mało rozmawiamy.
- Ojciec podobno szykuje atak na Hogwart. Uważa, że wtedy zada Dumbledore’owi ostateczny cios. Mnie nic nie chce powiedzieć. Siedzi sam, nawet z matką nie rozmawia. Zawsze wiedziałem, że to szaleniec. Jak tak dalej pójdzie, to ja skończę tak samo.
- Nick, nie mów tak. Zobaczysz, ta wojna się nie długo skończy.
-Wierzysz w to jeszcze? To naiwne. Nie wierzę, że dałem się w to wkręcić. Wiesz, czasami zastanawiam się co by było, gdybym dalej był Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył, nadzieją czarodziejskiego świata.
- Błagam Cię, przestań. Mnie też nie jest łatwo. Muszę się płaszczyć przed tymi wszystkimi zapyziałymi ministrami, dbając o stosunki zagraniczne. A ojciec wcale swoim zachowaniem nie pomaga. Naprawdę ciężko jest przekonać ministra Francji, że nasi śmierciożercy znaleźli się nad kanałem  La Manche zupełnie przez przypadek. Na razie wystarczy nam jedna wojna. Czasami też wolałabym być dalej kujonką, która pewnie teraz wertowałaby książki poszukując sposobu na wygranie tej wojny. Jeszcze na dodatek muszę martwić się o ciebie i Dracona. Nikomu nie jest łatwo, ale trzeba żyć dalej. Nam też jest bez niej ciężko, ale poddając się życia jej nie wrócisz! Wiem, że trwa wojna, ale ona chciałaby byś się nie poddawał. Jeszcze wszystko będzie dobrze…
- Nic bez niej nie jest dobrze! Rozumiesz?! Ja nie potrafię bez niej żyć! Nie potrafię – rozpłakał się. Łkał jak małe dziecko, ale nie wytrzymał już. Musiał wyrzucić z siebie te złe emocje, które w sobie dusił przez tyle czasu. Kate objęła brata.
- Przyjdź jutro z małą do nas na śniadanie, zjemy w piątkę.
- W piątkę? – zdziwił się?
- Tak, Blaise też ma przyjść. Czasami zadziwia mnie ile ten facet może mieć w sobie humoru i optymizmu.
- Tak, on jest w dziewięćdziesięciu procentach złożony z poczucia humoru – zaśmiali się razem.

~~***~~
             Nicolas miał ochotę roześmiać się, kiedy dostrzegł swojego podwładnego w różowej sukience, z koroną na głowie, popijającego wyimaginowaną herbatę. Obok niego siedziała Hope, w błękitnej sukience, którą kazał dla niej przygotować. Z bardzo poważną miną obgadywała niejaką księżnę Fritzpatrick, twierdząc, że chodzi jak kaczka i ona sama na pewno lepiej zatańczyłaby razem z księciem. Higgs oczywiście gorliwie jej przytakiwał, dodając, że kreacja księżnej również nie wypadała najlepiej. Nick dostrzegł nawet Gilberta we fraku.
- Jak herbatka, księżniczki? – zapytał wesoło.
- Pan Generał! – niestety Higgs chciał wstać tak szybko, że przydepnął sobie sukienkę, co skończyło się jego upadkiem wprost pod nogi szefa.
- Ja zawsze myślałem, że to panowie kłaniają się księżniczką, a nie odwrotnie.
- Tak jest Panie Generale! – mężczyzna gramolił się z podłogi i na pewno nie robił tego z gracją godną księżniczki. – Znaczy… Ja pójdę się przebrać – zniknął szybko za drzwiami.
- Nawet go lubię, ale kiepska z niego księżniczka – dziewczynka patrzyła na drzwi za którymi przed chwilą zniknął mężczyzna.
- Chyba będziecie musieli znaleźć sobie inną zabawę.
- To mogę tu zostać? – spytała z nadzieją. Nick przykucnął, aby móc jej spojrzeć w twarz.
- Tak, na razie tak – Hope rzuciła mu się na szyje.
- Dziękuję – szepnęła w jego koszule. Nick po chwili otępienia również ją objął. – A mogę ci mówić wujku? – spojrzała mu prosto w oczy.
- Jasne – uśmiechnął się do niej.
- Super, będę miała wujka – szczerze się cieszyła.
- Chodź, pokarzę ci gdzie będziesz spała.
- A jaki rodzaj potwora mieszka pod łóżkiem? – zapytała całkowicie poważnie.
- Rodzaj potwora?
- No tak, pod każdym łóżkiem mieszka potwór. Niektóre są dobre, a inne nie. I chce wiedzieć jaki jest ten.
- Cóż, myślę, że ten na pewno jest dobry.

- To dobrze, bo ja nie lubię niedobrych potworów. Są z nimi same problemy – dziewczynka chwyciła Gilberta i łapiąc Nicka za rękę dała się poprowadzić do przydzielonego jej pokoju.