sobota, 23 lipca 2016

Rozdział V

                Gładka tafla łazienkowego lustra odbijała jego zmęczoną, coraz mniej chłopięcą twarz. Przyjrzał się zapuchniętym oczom i odnalazł nowe przebłyski zimnego granatu w dotąd niezmąconej zieleni. Oszołomiony tymi zmianami nie spostrzegł, że jego własne odbicie zaczyna się zniekształcać. Usta rozciągnęły się w wąskim, szyderczym uśmiechu, prawe oko pociemniało, a ze spojrzenia bił jedynie chłód. Drugie oko zniknęło, straszył tylko pusty oczodół, z którego wąską smużką płynęła krew po śladzie wytyczonym przez głęboką bliznę. Twarz była poznaczona śladami po drobnych skaleczeniach i ranach. Mimo że wciąż przystojna, przywodziła raczej na myśl piękno kamienia - pustego i zimnego. Jak podobizny dawnych - mściwych i potężnych - bóstw. Nick zorientował się, że kalekie odbicie patrzy na niego z pogardą, jakby stało się kompletnie niezależne od właściciela. Przerażony odskoczył od przedziwnego zjawiska. Uderzył plecami w zimną, wykafelkowaną ścianę szybciej niż powinien. Przez jego ciało przebiegały porażające dreszcze. Szepty dotarły do jego uszu nim mózg mógł złożyć z nich jakieś sensowne słowa. Czuł jakby znów spotkał dementora. Strach ściskał go swoją śliską, mglistą łapą. Stał niczym sparaliżowany - niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Przerażało go jego własne odbicie. Odbicie będące źródłem szeptu tak syczącego i nieprzyjemnego, niczym głos odległego upiora.
- Zawiedzieszszsz...
- Przegraszszsz...
Głosy dochodziły z różnych stron. Pozornie identyczne, a jednak różne. Demoniczny śmiech, który rozległ się chwilę potem, przyparł Nicka do ściany swą beznadziejnością.
- Zostanieszsz sssam, całkiem sssam...
- SSSAM!
Głosy zgrały się w dziką kakofonię, raniąc uszy chłopaka i ryjąc to słowo w jego umyśle.
- CAŁKIEM SSSAM!
Znów ten śmiech. Ale Głosy zaczęły się już oddalać, albo sam się oddalał. Nie był pewny. Najważniejsze, że jest daleko... Jest bezpieczny... Bezpieczny...
                Obudził się zlany potem czując irracjonalne przerażenie. Słońce jeszcze nie wzeszło. Nicolas nie miał pojęcia, co mu się śniło, był jednak pewny, że nic przyjemnego. Przyciągnął leżącą koło niego Ellizabeth jeszcze bliżej. Ciepło jej ciała uspokajało go. Nie zasnął już tej nocy, ale trwał w bezruchu nie chcąc obudzić dziewczyny.
~~***~~
                Wstali dosyć wcześnie jak na sobotni poranek, ale chcieli mieć jak najwięcej czasu tylko dla siebie. Z resztą nie chcieli aby ich spanie poza dormitoriami rzucało się w oczy. Zdawali sobie sprawę, że spanie w pokoju życzeń jest tymczasowe. Starali się je ograniczać, ale ciężko było zrezygnować z bliskości. W Wielkiej Sali rozdzielili się, bo ostatecznie każde z nich musiało siedzieć przy swoim stole. Gryfoni spuszczali wzrok, kiedy tylko ich mijał, a ślizgoni na widok Ellie wymienili się jedynie sugestywnymi uśmieszkami. Mieszkańcy Domu Lwa rozstąpili się, pozostawiając Nicolasowi mnóstwo miejsca na ławie. Został całkowicie odizolowany. Wszyscy podświadomie zdawali sobie sprawę, że przestał tu pasować. Jest ogniwem, które się wyłamało. Chłopak nie miał zresztą żadnych pretensji. Rozumiał. Dzisiaj jednak czuł na karku palące spojrzenie. Rozejrzał się po sali. Wszyscy zdawali się być zajęci posiłkiem i swoimi sprawami. Jednak po chwili zorientował się, kto obdarza go nadmierną uwagą. Caroline Black, jego matka. Ostatnio próbowała z nim porozmawiać, ale on skutecznie jej unikał. To, że musiała zachować dyskrecję zdecydowanie działało na jego korzyść. Nie dawał jej też żadnego pretekstu do wlepienia szlabanu. Nic. W pewien sposób był nawet z siebie dumny. Wiedział, że nie może unikać jej w nieskończoność. Jednakże niesprecyzowany termin działał uspokajająco. Popijając jajecznicę gorzką kawą przyglądał się twarzom swoich kolegów i koleżanek. W pozornie beztroskim zachowaniu dało się dostrzec napięcie. Wszyscy czekali na bliżej nieokreślone "coś".
                Zima zadomowiła się na dobre. Prószył delikatny śnieg, a mróz różowił policzki. Jednak dla Ellie i Nicka była to była idealna pogoda na spacer. Aura skutecznie zniechęciła potencjalnych świadków, więc spokojnie mogli się cieszyć tylko sobą.
- Muszę ci się do czegoś przyznać.
Chłopak zatrzymał się i spojrzał ślizgonce prosto w oczy.
- Unikasz swojej matki od kilku miesięcy, nie powiem, świetnie ci to wychodzi. Ale nie mogąc porozumieć się z tobą przyszła do mnie.
Nick z wrażenia puścił trzymaną do tej pory rękę dziewczyny. Jego twarz stężała.
- Ciekawe czego od ciebie chciała?
- Miałam zaaranżować spotkanie.
- I świetnie się to Pani udało, panno Malfoy.
Oboje jak na komendę obrócili się w stronę głosu. W cieniu pobliskich drzew stał wysoki mężczyzna. Twarz osłaniał mu nisko opuszczony kapelusz. Zbliżył się do zaskoczonych nastolatków zdejmując w międzyczasie nakrycie głowy.
- Witaj synu.
- Voldemort.
Ton Nicka był gniewny. Nie spodziewał się takiego spotkania.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem porozmawiać.
- Tyle, że nikt nie chce tutaj z tobą rozmawiać. - Chłopak odwrócił się z zamiarem szybkiego odejścia.
- Twoja siostra umiera.
To jedno proste zdanie wbiło go w ziemię. Odwrócił się na pięcie i zbliżył do mężczyzny.
- Kłamiesz. KŁAMIESZ!
Silny podmuch zmiótł śnieg wokół nich. Nick ciężko oddychał.
- Nie mogę jej tego zrobić, rozumiesz. Nie mogę jej tego pokazać.
- Więc skazujesz ją na powolne umieranie - ton Voldemorta był nieznośny i bezlitosny.
- To twoja wina!
- Taka jest cena zaklęcia. Albo je zdejmiesz, albo pochłonie swoją ofiarę.
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Mogłeś wysłać sowę.
- Chciałem cię zobaczyć. Porozmawiać. Jeśli masz mi pomóc.
- W niczym nie zamierzam ci pomagać, nie chce mieć z wami nic wspólnego! - Ruszył w stronę zamku, ale silna ręka powstrzymała go. Skóra na przedramieniu zaczęła go palić. Podwinął szybko rękaw, ale Voldemort wciąż go trzymał. Na skórze pojawiły się czarne linie powoli układające się w znany już mu kształt. Mroczny Znak.
- Urodziłeś się z nim chłopcze. Nie uciekniesz od swojego przeznaczenia!
- Pierdolę przeznaczenie, do niczego mnie nie zmusisz!
Tym razem udało mu się wyrwać rękę i uciec od mężczyzny. Biegł ile sił w nogach, zbyt oszołomiony by pamiętać o Ellizabeth. Ta patrzyła za oddalającym się chłopakiem.
- Ma rację, do niczego go nie zmuszę. Z resztą nie będę musiał. Sam do mnie przyjdzie - Voldemort uśmiechnął się paskudnie przyprawiając nastolatkę o ciarki. Jakby spod ludzkiej maski wychynęła na chwilę jego okropna jaszczurza twarz.
- Do widzenia panno Malfoy - założył z powrotem kapelusz i zniknął w cieniu Zakazanego Lasu.  Ellizabeth nie zostało nic innego jak ruszyć z powrotem do zamku i znaleźć Nicolasa.
~~***~~
                W skrzydle szpitalnym nie zastał nikogo. Wszedł najciszej jak mógł, by nie zwrócić uwagi Pani Pomfrey, która zapewne kryła się w swoim gabinecie. Podszedł do jedynego zajętego w tym momencie łóżka. Do jej łóżka. Leżała cały czas w tej samej pozycji, niby przez ten czas nic się nie zmieniło. Ale kiedy przyjrzał jej się dokładnie spostrzegł, że policzki jej się zapadły, skóra stała się matowa i szarawa. Cała była jakby drobniejsza, bardziej krucha. Złapał ją za dłoń. Była chłodna, tak jak się spodziewał. Przysiadł na stołku i zaczął obracać w rękach obrączkę bliźniaczo podobną do tej, którą sam nosił na palcu. Grawerunek był tylko trochę odmienny. Wąż miał zamkniętą paszczę, ale w jego pozornym spokoju czaiło się coś niepokojącego. Jego ciało owijało się wzdłuż całego pierścienia. W środku zgrabnymi literami utrwalono inicjały K.C.R. Zacisnął pięść. Nie mógł pozwolić jej umrzeć. Wiedział, że jest za słaby, żeby choćby pomyśleć o innym wyjściu. Jego decyzja była samolubna, ale z drugiej strony nie baczył tylko na swoje uczucia. Powinien pozwolić jej się z tym zmierzyć samej. Choćby z szacunku. Głęboko odetchnął. Delikatnie wsunął pierścionek na środkowy palec swojej siostry. I czekał. Pełen lęku i niepokoju, czekał. A czas jakby złośliwie zwolnił. Wstrzymał nieświadomie oddech, kiedy na policzki dziewczyny zaczęły wstępować delikatne rumieńce. I kiedy myślał, że już nic więcej się nie wydarzy ona zaczerpnęła gwałtownie powietrza i otworzyła oczy. Jakby wynurzyła się z głębokiej wody. Patrzyła na ścianę przed sobą, potrzebując chwili na całkowity powrót do siebie. Czekała aż myśli w jej głowie przestaną galopować. Kiedy nastał spokój wreszcie spojrzała na chłopaka.
- Nicolas? - dotknęła dłonią jego policzka nie dowierzając, że siedzi tuż obok niej. Że naprawdę istnieje.
- Witaj wśród żywych Kate - uśmiechnął się do niej, ale zaraz spoważniał. - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie możesz się teraz zdradzić. Nic nie wiesz, nie pamiętasz. Po prostu spałaś, a teraz się obudziłaś. Dalej musisz być Hermioną Granger. Nikt nie może się zorientować, rozumiesz?
- Chyba tak, chociaż wciąż jestem troszeczkę skołowana. Gdzie idziesz? - Nick już stał w drzwiach.
- Nigdzie. Przecież mnie tu w ogóle nie było - puścił jej oczko i wyszedł pośpiesznie. Położyła głowę na poduszce próbując ogarnąć to wszystko. Spojrzała za okno. Słońce już chyliło się ku zachodowi.
- Idealna pora by zacząć przedstawienie - uśmiechnęła się do siebie i zrzuciła stojącą na stoliku szklankę z wodą.
~~***~~
                Znalazła go palącego w opustoszałym patio. Właśnie rzucił na ziemię wypalonego papierosa i wyciągnął kolejnego. Zaciągnął się głęboko.
- Więc jednak mojemu bratu udało się wciągnąć cię w ten okropny nałóg?
Obejrzał się i spojrzał na nią zaskoczony.
- Martw się własnym sumieniem moja droga. Masz czym.
Widział, że ją zabolało. Ale o to mu chodziło. Chyba.
- Wiem, że źle zrobiłam, okay? Ale nie miałam wyboru. Czarnemu Panu się nie odmawia. Znasz moją sytuację. A poza tym nie mogłeś robić tych dziecinnych uników w nieskończoność!
- Dziecinnych uników? Żartujesz sobie?
- Dorośli ludzie się tak nie zachowują Nick! Powinieneś z nimi porozmawiać, przynajmniej z matką.
- Ona nie jest moją matką, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
- Ja też nie jestem dumna ze wszystkiego co zrobili moi rodzice. Ale to wciąż moi rodzice. I ich kocham.
Patrzył jak w jej oczach czają się łzy. Ale po chwili otarła delikatnie oczy i schowała się za najzimniejszą ze swoich masek.
- Ellizabeth... - chciał ją złapać za rękę, ale ona się odsunęła.
- Daj znać jak dojrzejesz Riddle.
I oddaliła się szybkim krokiem nie zaszczycając go choćby spojrzeniem.
- Kurwa mać!
- Czyli jednak plotki nie kłamią.
Zza kolumny ktoś wyszedł. Nawet nie musiał patrzeć kto to. Znał głos. Aż za dobrze.
- Teraz podsłuchujesz ludzi Ron?
- Nie udawaj takiego zadowolonego z siebie dupka. Twój sekret się wydał.
- Z nas dwóch to nie ja jestem tutaj dupkiem. Daj spokój, przyjaźnimy się od lat.
- Nie zamierzam się zadawać z wypierdkiem Sam-Wiesz-Kogo.
- Ron, bądźmy poważni. Zamierzasz zakończyć naszą przyjaźń od tak?
- Przyjaźniłem się z Harrym Potterem, prawdziwym gryfonem, wrogiem Voldemorta i Ślizgonów. A teraz kim ty właściwie jesteś? Na pewno nie gryfonem, On to twój ojciec, a umawiasz się z tą blond wywłoką...
- Nie nazywaj jej tak!
- Będę ją nazywał jak mi się kurwa podoba!
- Chyba masz rację, ja też przyjaźniłem się z zupełnie innym człowiekiem.
- Możesz mieć pewność, że cała szkoła będzie o tobie gadać!
- Jakby już nie gadała! Ale ty chociaż będziesz miał swoje pięć minut, bo o to przecież ci chodzi, niedowartościowany gwiazdor. - Nick splunął koło nóg Weasleya. Ten podszedł do niego i spojrzał mu prosto w oczy.
- Zniszczę cię, jeszcze pożałujesz, że nie umarłeś w kołysce.
Nick nie zdążył mu jednak na to nic odpowiedzieć. Z resztą Ronald zdążył już skupić swoją uwagę na dwóch ślizgonach, którzy przyglądali mu się krzywo.
- Rzeczywiście, powiedziała ruda pała co wiedziała. - Blaise miał na twarzy ten swój zadziorny uśmiech, ale Nicolas widział jego zbielałe pięści.
- Spadaj stąd Wieprzlej, bo mnie różdżka zaczyna świerzbić. Chyba, że chcesz dołączyć do swojej szlamy w Skrzydle. To się da załatwić.
Nick nie był pewny, kogo ta uwaga ubodła mocniej. Ronalda czy wypowiadającego ją Malfoya.
- Pieprzcie się wszyscy trzej - Ron wiedział, że nie ma szansy przeciwko nim wszystkim. Dlatego rzucił ostatnie spojrzenie Nickowi i wrócił do zamku. Kiedy Riddle był pewny, że tamten go nie usłyszy zajął się zadowolonymi z siebie ślizgonami.
- Nie musieliście się wtrącać, poradziłbym sobie.
- Nie wątpimy.
- Nie bierz tego osobiście. My to traktujemy jako rozrywkę. Swoją drogą masz moje papierosy.
- A ty ukradłeś moją paczkę, jesteśmy kwita, Malfoy.
~~***~~
                - Tak się cieszę, że do nas wróciłaś Herm - Ginny nie mogła się odczepić od przyjaciółki.
- Tak, ja też się cieszę, ale puść mnie, b               o nie mogę oddychać.
- Przepraszam, po prostu strasznie się za tobą stęskniłam.
- Właśnie, a propos tęsknoty, to gdzie podział się Ron?
- Mówił, że spotkamy się na obiedzie. Podobno musiał  załatwić coś ważnego. Ciekawe o co może chodzić?
- No właśnie, ciekawe... - Kate zmartwiła ta sytuacja. Była prawie pewna, że chodzi o jej brata.
- W sumie to możemy już tam iść, obiad zaraz się zacznie.
W Wielkiej Sali zebrała się już prawie cała szkoła. Wszyscy szeptali i wymieniali się pogłoskami. W powietrzu unosiło się ogólne podniecenie. Ron Weasley siedział w towarzystwie całej drużyny quidditcha. Wpatrywał się w drzwi i czekał. Czekał aż jego ofiara przekroczy próg. Wreszcie przyszedł. Wyprostowany i dumny, choć wydawał się nieobecny duchem. Wpatrywał się w stół ślizgonów. Wreszcie zbliżył się do stołu gryfonów, a wtedy Ron ruszył do akcji.
- Masz coś, co nie powinno dłużej do ciebie należeć.
Nicolas odwrócił się jak na komendę.
- Nie mam nastroju na twoje głupie zaczepki. Mów jasno czego chcesz.
- Jak sobie życzysz. Rozmawiałem z całą drużyną i zgodziliśmy się, że nie chcemy aby ktoś z nazwiskiem Riddle był naszym kapitanem. Z resztą w ogóle nie chcemy żebyś był częścią naszej drużyny.
Nick nie wierzył własnym uszom. Spojrzał na siedzącą drużynę. Wszyscy spuścili głowy, nikt nie spojrzał mu w oczy.
- Nie mówisz tego poważnie. - W chłopaku ból i niedowierzanie mieszały się z wściekłością. Jak oni mogli?
- Całkiem poważnie. Oddaj mi odznakę, Riddle. - Uczniowie nie wytrzymali. Teraz wszyscy gapili się na nich ze wstrzymanym oddechem. Takiej sensacji się nie spodziewali. Takiego końca ery Złotego Chłopca z resztą też. Nick sięgnął pod swoją szatę. Zawsze nosił odznakę kapitana przy sobie. Był do niej przywiązany. A ta kreatura o tym wiedziała. Przyjrzał jej się dokładnie po raz ostatni. Wziął wdech i spojrzał groźnie Ronaldowi w oczy. Wepchnął mu odznakę w ręce.
- Pożałujesz tego co zrobiłeś. I wy też! - Gryfoni przy stole struchleli. W tym momencie groźba wydawała się bardzo realna. Wyszedł szybkim krokiem z Wielkiej Sali nie patrząc już na nikogo. Trzasnęły za nim drzwi, a wraz z nimi pękła pobliska waza i dzbanek z sokiem. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, wszyscy w ciszy wpatrywali się w drzwi. Ciszę tę zakłóciła dopiero Ellizabeth, która wstała pośpiesznie i pobiegła za chłopakiem. Jej wyjście zapoczątkowało ożywiony szum rozmów. Kate miała ochotę zrobić to samo co jej młodsza koleżanka, ale wiedziała, że to by ją zdradziło. Dlatego siedziała dalej na swoim miejscu i obdarzała Rona najbardziej karcącym spojrzeniem na jakie mogła się zdobyć.
- Jak mogłeś tak postąpić, to twój najlepszy przyjaciel! - Ron przeniósł swój wzrok na nią, choć miała wrażenie, że patrzy bardziej przez nią, niż na nią.
- Moim przyjacielem jest Harry Potter. A Harry Potter umarł, by mógł narodzić się ON.
Nikt więcej się już nie odezwał.
"Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi"
~~***~~
                - Nicolas zaczekaj!
Ellizabeth biegła za chłopakiem, ale i tak nie mogła go dogonić. W końcu jednak pozwolił jej się złapać.
- Mój świat właśnie się roztrzaskał Ellie, ja... ja myślałem.... W sumie nie wiem co ja sobie wyobrażałem!
- Wiem, że cię zranił, że ci ciężko, wiem...
- Ja już nie wiem kim jestem, walczę z niewiadomo kim...
- Ja wiem kim jesteś - Ellizabeth musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. - Jesteś najwspanialszym facetem jakiego spotkałam, jesteś inteligentny, opiekuńczy i bez ciebie nie wiem kim ja bym była. Może dla reszty przestałeś nim być, ale dla mnie zawsze będziesz Złotym chłopcem. Dlatego nie pieprz głupot. Razem możemy wszystko Nick. Kocham cię.
Pocałował ją jak jeszcze nigdy. Włożył w to wszystkie emocje jakie się w nim gotowały. I w zamian poczuł się silny jak jeszcze nigdy w życiu.
~~***~~
                Święta minęły we względnym spokoju. Niewiele osób postanowiło zostać w tym czasie w Hogwarcie. Nick nie przyjął propozycji Ellizabeth i nie pojechał z nią. Jakoś nie czuł, że to odpowiednie. Z Kate ustalili, że pojedzie do Weasley'ów, tak jak co roku, by nie wzbudzać podejrzeń. Wiedział, że coraz trudniej jej udawać, ale zgadzali się, że tak będzie lepiej.
                Kręcił się po opustoszałych korytarzach bez większego celu. Podobał mu się Hogwart w takim wydaniu. Cichy, spokojny. Jednak jego spokój zmącił nadchodzący z naprzeciwka Snape. I Nick był przekonany, że nie pojawił się tu przypadkiem.
- Do mojego gabinetu Riddle. - Nietoperz nawet nie spojrzał na chłopaka, skręcił w odpowiedni korytarz. A nastolatek nie miał wyjścia - ruszył za profesorem. Kiedy dotarli na miejsce Snape zamknął drzwi za nimi. Usiadł za swoim biurkiem.
- Siadaj - wskazał uczniowi krzesło na przeciwko. - Przejdę do rzeczy. Masz problem z kontrolą. A to może okazać się niebezpieczne.
- Nie rozumiem o co Panu chodzi, profesorze.
- Pęknięte fiolki, naczynia, nagłe podmuchy powietrza, samozapłony. Rzucasz magią bez kontroli. Musisz nauczyć się to kontrolować.
- Aż tak się Pan o mnie nagle martwi?
- Twoja matka poprosiła mnie, żebym Ci pomógł.
- Wiedziałem. Może moja matka powinna w końcu dać sobie spokój. - Już zdążył wstać, ale zimny głos nauczyciela posadził go z powrotem.
- Obiecałem, więc cię nauczę. Wierz mi, też nie cieszy mnie twoje towarzystwo. Przyjdź jutro po śniadaniu - Nick wyglądał jakby dalej chciał  się kłócić. - Skończyłem. Do widzenia, Riddle.
Wyszedł pośpiesznie. Przysiadł na pobliskim parapecie i uspokajał myśli. Przy okazji uświadomił sobie ważną rzecz. Dziś była Wigilia. Może Ellizabeth miała racja? Być może czas już dorosnąć. Zebrał się w sobie. Poszedł do swojego dormitorium trochę się ogarnąć. Kiedy był już gotowy musiał walczyć ze sobą żeby wyjść z wieży. W końcu mu się udało. Dokładnie wiedział gdzie mieszka jego matka. Zapukał dwa razy. Czuł się jak przed ważnym egzaminem. Otworzyła mu szczerze zdziwiona.
- Nicolas?
- Chyba czas żebyśmy porozmawiali matko.
~~***~~
                Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami. Wszyscy już czuli nadchodzące wakacje. Owutemy mieli już za sobą, czekali tylko na zakończenie roku.  Nicolas nie podzielał ogólnej wesołości. Ostatecznie Hogwart był jego pierwszym prawdziwym domem. Nie chciał go opuszczać.
- O czym myślisz? - Ellizabeth przyglądała się jego zamyślonej twarzy.
- O pożegnaniach.
- Hej, nie bądź taki poważny. Zaraz zaczynają się wakacje. Może i ty kończysz szkołę, ale ja mam tylko dwa miesiące wolności i na pewno nie zamierzam się zadręczać.
- Jak sobie księżniczka życzy.
Pocałował ją krótko. W tym momencie jakaś długa sylwetka przesłoniła im Słońce.
- Jeśli dalej słuchasz moich rad, Riddle, to powinieneś pojawić się na Grimmauld Place niezwłoczni po powrocie z Hogwartu.
Snape odszedł tak szybko jak się pojawił czerpiąc osobistą satysfakcję, że przerwał im w takim momencie. Kiedy profesor oddalił się na bezpieczną odległość Ellie nie wytrzymała i parsknęła takim śmiechem, że musiała schować twarz w koszuli Nicolasa. A on śmiał się razem z nią.
~~***~~
                Od rana ulice Londynu były katowane przez nieustępliwy deszcz. Nicolas osłaniał się parasolem, ale po przebyciu całej drogi na Grimmauld Place 12 czuł, że jego ubranie jest wilgotne. Wszedł do domu najciszej jak potrafił, parasol porzucił na stojaku, a płaszcz odwiesił na wieszak. Starał się przy tym nie obudzić zamkniętej w ramach seniorki rodu Blacków. W kuchni paliło się światło. Musiał podejść bliżej by przysłuchać się toczonej rozmowie.
- Naprawdę to proponujesz Albusie? Chcesz go zabić, przecież to jeszcze chłopiec.
Molly Weasley wydawała się szczerze zmartwiona.
- Lord Voldemort też był kiedyś chłopcem.
Zachrypnięty głos Alastora Moody'ego poznałby wszędzie.
- Czyli nie ma innego rozwiązania?
Remus Lupin wspierał Panią Weasley.
- Pamiętajcie, że powinno ich być dwoje. Dalej nie wiemy kim jest jego siostra.
Kingsley Shacklebolt starał się spojrzeć na wszystko racjonalnie.
- Będziemy musieli podjąć drastyczne środki, kochani.
Dumbledore wydawał się zmęczony.
- Wybaczcie, że się wtrącę, ale już nie mam ochoty tego słuchać.
Wszyscy spojrzeli na chłopaka, który pojawił się w kuchni znikąd.
- Panie Riddle, co Pan tutaj... - McGonagall otrząsnęła się pierwsza.
- Początkowo przyszedłem zabrać swoje rzeczy. W końcu mieszkałem tutaj jakiś czas. Ale potem usłyszałem waszą rozmowę. Nie spodziewałem, że Zakon Feniksa dalej się tu spotyka. W końcu teraz ten dom należy do mnie.
- Jak śmiesz ty mały... - Moody już podnosił się od stołu, ale ręka Dumbledorea skutecznie go zatrzymała.
- Masz rację Nicolasie, Syriusz przepisał ten dom na ciebie. Jesteś dorosły, możesz decydować.
- Wspaniale. W ramach wdzięczności rozwiążę dla was jedną zagadkę. Kate, zakończmy to przedstawienie.
Kate wstała od stołu, a szok odmalował się na każdej z twarzy, w mniejszym lub większym stopniu. Pomijając oczywiście Severusa. On był kompletnie niewzruszony.
- Hermiona, nie żartuj... - Ginny wyglądała jakby za chwilę miała zemdleć.
- Ty zdradziecka suko! - Ron poderwał się mało nie przewracając krzesła.
- Ronaldzie! - Pani Weasley nie kryła oburzenia. Plask. Ręka Kate trafiła bezbłędnie.
- Nie waż się nigdy mnie tak nazywać.
- A teraz, kiedy już się napatrzyliście idźcie planować zamordowanie swoich przyjaciół, ludzi, których traktowaliście jak członków rodziny, gdzie indziej. Opuście mój dom.
Dumbledore wstał bez słowa, a za nim pozostali. Wszyscy po kolei  wyszli  z mieszkania. Nicolas obserwował ich przez okno. Wszyscy, którzy byli ważną częścią jego życia rozpływali się właśnie w strugach deszczu. Chłopak zabrał z wieszaka swój płaszcz.
- Dokąd idziesz? - Kate stała w drzwiach kuchni z kubkiem zimnej już herbaty.
- Spotkać się z ojcem.

Po chwili zniknął w mrokach ulicy.

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział IV

Chłopak oddychał ciężko, a stróżki potu spływały mu po twarzy. Przed oczami wciąż migały mu pojedyncze obrazy. Kręciło mu się w głowie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Przecież to było niemożliwe, po prostu niemożliwe. Nie mógł w to uwierzyć, nie chciał. Dumbledore, Syriusz, Remus, ktokolwiek musiał wiedzieć. Powiedzieliby mu. To musi być jakaś pomyłka. Chora zagrywka. Wszystko, tylko nie prawda. Na jego nieszczęście to była najprawdziwsza prawda. Krew zaczęła gotować się i wściekle pędzić w jego żyłach. Przecież chcieli go zamordować. Kiedy się dowiedzą dalej będą chcieli. Przyjaciele, rodzina... nie istnieją. Zostali tylko wrogowie. Zawsze chcieli go tylko wykorzystać. Jak kukiełkę. Gromadzona od dawna złość dała o sobie znać. Dopiero teraz stała się niebezpieczna, dopiero ukierunkowana mogła okazać się straszna.
Poderwał się z siedzenia. Z wrzaskiem uderzył w taflę najbliższego lustra. Chwilę obserwował popękane zwierciadło poczym przeniósł swoją uwagę na krwawiącą rękę. Kiedy podniósł wzrok nie otaczały go już lustra. Otaczały go meble, pod nogami miał dywan. Zdał sobie sprawę, że to salon, salon Dursley'ów. I wtedy już dobrze wiedział jaki pomysł podsuwała mu jego podświadomość. Zaczął przewracać meble, tłuc wazony, zastawę z szafek, rzucał lampami, rozrywał poduszki. Kiedy skończył pokój wyglądał jak po przejściu wojsk, ale czuł się o wiele lepiej. Z jedynej zamkniętej szuflady wyjął małą apteczkę. Postawił przewrócony przed chwilą fotel, rozłożył środki opatrunkowe i starannie oczyścił i zabandażował dłoń. Mógł sobie poradzić magią, ale nie chciał. Miał dziwną potrzebę pozostawienia tej rany. Obserwowania jak się goi. Może zostanie blizna, fizyczny znak cierpienia. Widok zdemolowanego salonu wujostwa sprawiał mu chorą satysfakcję. W tamtym momencie nawet przez myśl mu nie przeszło, że jeszcze kiedyś zobaczy ten pokój w podobnym stanie. I, że wzbudzi to w nim skrajnie inne emocje.
~~***~~
                Zabranie drugiego pudełka było dziecinnie proste. Wiedział, że musi je dobrze ukryć, że nie może trafić w ręce właściciela. Wystarczy, że on przechodzi przez ten koszmar, więcej osób nie musi. I naprawdę wierzył, że schowanie pierścienia wystarczy, by zapieczętować prawdę. Zamyślony wpadł na kogoś. Czy ci ludzie nie mogą uważać, ciągle na kogoś wpada!
- Och, przepraszam ja... Harry?
Neville nie był całkiem pewny czy wpadł na kumpla.
- Nic nie szkodzi Neville.
Naprawdę próbował być miły. Jego ton był tylko trochę sarkastyczny.
- Wszystko w porządku?
- Ja... Źle spałem, wiesz, to wszystko.
Neville nie wyglądał na przekonanego, ale też nie zamierzał drążyć dalej tematu. Nie Potter jest teraz najważniejszy.
- Szukałem cie. Hermiona leży w Skrzydle Szpitalnym.
Niepokój poraził Harryego niczym prąd.
- Co się stało?
- W sumie nie wiadomo. Ginny znalazła ją nieprzytomną w jej dormitorium. Nikt nie ma pojęcia co się mogło stać, ani jak ją obudzić. Po prostu śpi.
W Skrzydle zastał czuwających Rona i Ginny. Miał ochotę na nich krzyczeć, ale zamiast tego usiadł koło Hermiony. Jej twarz pozostawała nieruchoma, ale pierś wciąż rytmicznie się unosiła. Jeśli ma ją obudzić to o czym myśli, to może lepiej żeby spała tak do końca życia. Bez potrzeby dźwigania ciężaru prawdy. Weźmie to na siebie. Ona może dalej spać. Spokojna, niewinna.
- Gdzie byłeś? - Ginny chciała spojrzeć mu w oczy, ale on zręcznie unikał jej wzroku.
- Musiałem pobyć sam, poukładać kilka spraw.
- W takim razie mam nadzieję, że poradziłeś sobie ze swoimi, jak to ująłeś, sprawami. My tu się świetnie bawiliśmy - Ron gwałtownie wstał z krzesła.
- A co by to zmieniło? - Harry równie poirytowany wstał zaraz za Weasley'em.
- Może to, że nie byłbyś pieprzonym egoistą?!
- A ty wygrałeś plebiscyt na przyjaciela roku?!
- Ale ja chociaż się nie izoluję!
Harry nie miał zamiaru kontynuować tej dyskusji. Zacisnął usta i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Widząc to Ron, cały czerwony obrócił się na pięcie i wyszedł. Ginny chwyciła rękę szatyna.
- On wcale tak nie myśli.
- Nie bardzo mnie obecnie obchodzi co on myśli.
- Nie oceniaj go źle, po prostu przeżywa bardzo tę sytuację.
- Jak my wszyscy - spojrzał na zmęczoną twarz dziewczyny. - Idź odpocząć, ja zostanę z Hermioną.
Ginny uśmiechnęła się jedynie blado i opuściła Skrzydło Szpitalne. Harry został sam na sam z przyjaciółką. Przyglądał się spokojnej twarzy. Twarzy coraz dziwniej podobnej do jego własnej. Był prawie pewny, że obserwuje swoją siostrę.
~~***~~
                Kiedy się ocknął bolały go całe plecy od spania na twardym krześle. W Skrzydle zdążyło zrobić się całkiem ciemno, nawet księżyc nie zaglądał przez okna. Harry'ego zaczęło prześladować uczucie, że jest obserwowany. Wbił wzrok w najciemniejszy kąt pomieszczenia. Udało mu się dostrzec delikatnie zarysowaną sylwetkę. Był prawie pewien, kto się tam czai.
- Zamierza Pani tak tam stać? - cień drgnął. Kobieta podeszła do łóżka szpitalnego. W mdłym świetle stojącej na stoliku nocnym świeczki można było dostrzec jej niepewną minę. Chłopak spojrzał na nią wyrazem złości i bólu na twarzy. Jednak kiedy już się odezwał tępo wpatrywał się w pościel. - Szukałaś go, prawda?
- Czego? - zrobiła przy tym niezbyt inteligentną minę, ale wywołało to tylko krótkie parsknięcie ze strony nastolatka.
- Dobrze wiesz czego. Pierścionka. Oboje doskonale wiemy co jej jest i jak ją obudzić. Dzieli nas to, że ty chcesz to zrobić - ja nie.
- Masz go przy sobie? - kobieta chciała dotknąć jego ramienia, on jednak odskoczył jakby zamierzała go oparzyć. Kontynuował rozmowę z bezpiecznej odległości.
- Może. Wiesz to w sumie zabawne. Caroline Black - Riddle moją matką - jego suchy śmiech odbił się od pustych ścian. Jednak kobiecie nie było do śmiechu. Ostatnie słowo brzmiało niczym obelga.
- Nicolas, proszę... - nie przyznałby się przed nią do tego, ale imię zabrzmiało tak... właściwie. Bezmyślnie zaczął bawić się pierścieniem na jego środkowym palcu.
- Czy Dumbledore wie?
- Nic mu nie mówiłam, ale sądzę, że tak.
- A czy... czy... - słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Czy ON wie?
- Twój ojciec? Sam mnie tu wysłał. Chciałby z tobą porozmawiać.
- Nie wiem, czy ja bym chciał.
- Nicolas, jesteśmy twoimi rodzicami - na te słowa blondyn obrócił się gwałtownie.
- Nie jesteście. Po prostu sprowadziliście mnie... nas na świat. To duża różnica.
- Proszę cię, synku... Jesteś do niego bardzo podobny, wiesz?
- Wyjdź stąd - jego spojrzenie stało się nagle obce, złe, a głos jakby niższy.
- Synku...
- Powiedziałem, wyjdź stąd! - fiolki stojące na najbliższej półce popękały. Przerażona kobieta wybiegła ze skrzydła. Wtedy chłopak opadł sflaczały na krzesło. Denerwowała go jego bezsilność, osamotnienie w tym wszystkim. Z rozmyślań otrząsnęła go dłoń chwytają za jego ramie. I ten dobrze mu znany, niezbyt lubiany, głos.
- Ja bym się na twoim miejscu porządnie napił.
Podniósł wzrok i napotkał wykrzywioną, jak zawsze lekko ironicznie twarz Malfoya.
- Podsłuchiwałeś?
- Słyszałem co nieco - Draco usiadł obok na wyciągniętym spod łóżka stołku. Sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów. - Zapalisz?
Wahał się chwilę, ale ostatecznie sięgnął do paczki. Zapalili razem. Malfoy z nieodgadnionym uśmieszkiem przyglądał się to jemu, to śpiącej dziewczynie.
- Na co się tak gapisz Malfoy?
- To zabawne. Harry Potter i Hermiona Granger, nadzieja i opoka Dumbledora, dziećmi Czarnego Pana. To wręcz wybitnie zabawne.
- To wcale nie jest zabawne.
- Siedzę tu sobie i palę razem z Potterem, który nie jest Potterem przy łóżku Granger, która nie jest Granger. Nic zabawniejszego nie mogło mnie spotkać.
- Chyba nie łapię twojego poczucia humoru - zaciągnął się i nagle coś go tchnęło. - Tak w ogóle, to co ty tu robisz?
Mina arystokraty momentalnie zrzedła. Pewność siebie zniknęła z jego głosu. Utkwił wzrok w ciemności.
- Przyszedłem do niej. Nie spodziewałbyś się, co? Arystokrata przejmujący się szlamą - zaśmiał się sucho na własne słowa. - Ostatecznie, okazało się, że nie jest szlamą. Jakie to życie jest pokręcone.
Tym razem to Nick zaśmiał się na jego słowa. Zaciągnął się porządnie ostatni raz i zgasił papierosa. Spojrzał na swojego towarzysza z dziwnym uśmiechem.

- A żebyś, Malfoy, wiedział, że jest cholernie pokręcone.