niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział VII

Coś mi nie wychodzi dodawanie rozdziałów w soboty. Może niech to będą jednak niedziele? ;)

.......................................................................................................................................
             Wyjrzała za okno. Okolica powoli pokrywała się białym puchem. Wszystkie problemy wydawały jej  się takie odległe. Spojrzała  na zegarek. Wskazywał czwartą. Ruszyła w stronę szafy aby się przebrać. Oczywiście nie była to mała, drewniana szafa stojąca gdzieś w kącie. Mamy tu na myśli wielkie pomieszczenie po brzegi wypełnione różnorakimi ubraniami i dodatkami. Można było tam spędzić naprawdę dużo czasu. Kate pomyślała o swojej byłej, rudej przyjaciółce, która tak lubiła ładne ubrania, i żal ścisnął jej serce. Nie widziały się już tak długo, nawet nie wiedziała czy Ginny żyje. Mimo, że  Weasley tak ją zawiodła to ona nadal o niej myślała i za nią tęskniła. Brakowało jej tej żywej i roześmianej osóbki. Delikatne dzwonienie zakomunikowało jej, że do pomieszczenia wślizgnęła się Snowflake – jej śnieżnobiała kotka. Dobrze pamiętała dzień w którym Draco jej ją podarował. Żartował, że nie udało mu się znaleźć białej fretki, więc ma ze sobą białego kotka. Stwierdził też, że nigdzie nie znajdzie lepszej fretki niż ta którą był przez chwilę on sam. Powróciła jednak do rzeczywistości, kiedy zorientowała się, że musi zaraz wychodzić. Nie chciała się spóźnić.
~~***~~
             Draco musiał iść, aby nie spóźnić się na spotkanie z Kate, a Blaise miał swoje obowiązki w koszarach. Nick postanowił, że w takim razie pójdzie na piwo kremowe do Madame Rosmerty. Zawsze dziwiło go, że pomimo wojny to miejsce w ogóle się nie zmienia, zawsze panowała tam przyjemna atmosfera. Prześladowało go tylko jedno... poczucie, że ktoś go śledzi. Wiedział, że to idiotyczne. Dla pewności chwycił różdżkę i gwałtownie się obrócił wołając:
- Kto tu jest?! – zero reakcji. Dla pewności zawołał jeszcze raz. Tym razem zza budynku wychynęła drobna główka. – Pokaż się! – drobna dziewczynka stanęła przed nim. Spod czapki wystawały jej dwa rude warkocze. Na chudziutkim ciele zwisał czerwony, poprzecierany płaszczyk. Jedyną czystą rzeczą jaką miała na sobie był szalik w barwach Hufflepuff’u. Spoglądała na niego nieufnie szmaragdowymi oczami. Nos miała oprószony delikatnymi piegami. Nicolasowi zrobiło się żal zabiedzonego dziecka. Przykucnął, aby spojrzeć jej w twarz.
- Jesteś głodna? – zapytał łagodnie. Dziewczynka przytaknęła. – Poczekaj tu, zaraz wrócę – wszedł do „Trzech mioteł” w celu zakupienia jakiegoś jedzenia. Zimą zawsze można było tam zjeść jakiś ciepły posiłek. Wziął dwie miseczki gorącego rosołu i wyszedł. Dziewczynka stała dokładnie w tym samym miejscu w którym ją zostawił. Usiadł na śniegu i podał jej miseczkę z zupą. Ona ostrożnie chwyciła ją w przemarznięte rączki. Próbowała jeść powoli, ale głód z nią wygrał i po chwili siorbała zupę już bez użycia łyżki. Nick odstąpił jej jeszcze swoją własną porcję.
- To co, powiesz mi teraz jak masz na imię?
- Hope – szepnęła.
- Bardzo ładne imię. Ale powinnaś teraz być w domu. Zmykaj – dziewczynka jakby trochę zawiedziona zaczęła się powoli oddalać. Nick teleportował się do twierdzy, jednak za późno zorientował się, że kościste rączki ściskają jego pelerynę.
~~***~~
             Draco zabrał Kate do ich ulubionej restauracji. Złożyli zamówienia i w końcu mogli swobodnie porozmawiać.
- Martwię się o Nicka, Draco.
- Ja też zauważyłem, że nie jest z nim najlepiej.
- Z niego po prostu uchodzi życie. Nie wiem jak mam mu pomóc. Najgorsze jest to, że on nie chce dać sobie pomóc.
- Wiesz, że nie jestem dobry w takich sprawach. Ja też za nią tęsknie.
- Wszyscy za nią tęsknimy –poprawiła go.
- Poradzi sobie.
- Tak myślisz?
- Skarbie, mówi Ci to Draco Malfoy, a on zawsze ma racje – uśmiechnął się do niej czarująco.
- Tego argumentu nic nie przebije – zaśmiała się. Reszta wieczoru minęła w przyjemnej atmosferze. Musieli się trochę odstresować.
~~***~~
- No to mamy problem – Nicolas przeczesał nerwowo palcami włosy. – Przecież twoi rodzice będą się martwić.
- Nie będą – odparła dziewczynka z niepokojącym przekonaniem.
- Dobra, do tego jeszcze wrócimy. To może chociaż powiesz mi dlaczego chodziłaś akurat za mną?
- Bo wyglądasz jak Oni.
- Jacy „Oni”? – Nick nie ukrywał swojego zdziwienia.
- No Oni – Hope powtórzyła to takim tonem, jakby w głowie jej się nie mieściło, że można tego nie wiedzieć. – Mamusia zawsze tak na nich mówiła. Przyszli do nas i tatuś kazał mi się schować i dał mi ten szalik. Mówił, że mnie potem znajdzie i powiedział, że razem z mamusią mnie kochają, a ja przecież o tym wiedziałam. I tatuś poszedł otworzyć drzwi i potem Oni i mamusia i tatuś poszli gdzieś, a ja czekałam. Tatuś nie przychodził, to pomyślałam sobie, że ja go poszukam. No i tak go szukam i potem znalazłam Ciebie i za tobą poszłam i mi kupiłeś rosołek i byłeś taki miły, ale Oni nigdzie się nie znaleźli i Gilbert musiał mnie pocieszać i…
- A kto to jest Gilbert?
- Och, jak ty nic nie rozumiesz. Inni Oni nie byli tacy gadatliwi. Ale potem prowadzili mnie do sierocińca i mówili, że mam tyle nie paplać, ale ja wcale nie paplam. No i ja musiałam  stamtąd uciekać, ale raz dostałam ten płaszczyk. A jeden chłopczyk to mi chciał zabrać mój szalik i ja go teraz nie lubię tego chłopca i on to w ogóle…
- Rozumiem, ale kto to jest Gilbert? – bezpośredniość tego dziecka coraz bardziej go bawiła.
- To jest Gilbert – pokazała mu wyciągniętego z kieszeni płaszcza misia.
- Bardzo ładny.
- On jest przystojny. Mój tata zawsze tak mówił: „ Gilbert jest przystojny, a ty jeszcze ładniejsza”.
- Dobrze – Nicolas roześmiał się. – To może powiesz mi jak nazywali się twoi rodzice?
- Nie.
- Jak to nie?
- Bo mama zawsze mi mówiła, że mam nie mówić obcym ludziom takich rzeczy.
- Aha – wiedział, że jakby jej powiedział, że w ten sposób znajdzie jej rodziców, to na pewno by mu powiedziała, ale nie chciał jej robić nadziei. Jednak wpadł na inny pomysł. Zagwizdał. – A jemu byś powiedziała? – wskazał na wytaczającego się z sąsiedniego pokoju psa.
- Jemu powiem. Ale nie podsłuchuj! – zastrzegła.
- Oczywiście – jednak Hope mówiła na tyle głośnym „szeptem”, że nie musiał specjalnie podsłuchiwać. Piorun siedział ze spokojem, a dziewczynka przytulona do jego szyi opowiadała wszystko z przejęciem. Nicolas przyglądał jej się. Ta drobna, gadatliwa istotka poruszyła coś w jego zakurzonym sercu. Kiedy miał już wystarczają ilość informacji, wysłał Higgs’a po odpowiednie dokumenty.
- I co ja mam z tobą zrobić mała?
- Nie wiem, ale nie wysyłałabym mnie do sierocińca, bo zakładam, że bym z niego uciekła.
- Ale tutaj też nie możesz zostać.
- Dlaczego? Przecież nawet Cię lubię i nie przeszkadza mi aż tak bardzo twoje gadulstwo.
- Moje gadulstwo? – zapytał ze śmiechem.
- No przecież ja nie jestem gadułą.
- Nie no, oczywiście – wolał się z nią nie kłócić. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. – Wejść!
- Panie Generale, przyniosłem dokumenty o które Pan prosił.
- Dziękuję Higgs, możesz odejść.
- Tak jest – kiedy porucznik zniknął za drzwiami Nick zwrócił się do Hope.
- Dobra, to teraz ty idziesz się porządnie wyszorować. Skrzaty Cię zaprowadzą. Postaram się też znaleźć Ci coś świeżego do ubrania. Potem się zastanowimy co z tobą zrobić – zaraz po wyjściu Hope sięgnął po pozostawioną na biurku teczkę. Zobaczył w niej to czego się spodziewał. Zgarnął ją i zebrał się do wyjścia.
- Higgs, jak Hope się umyje to masz się nią zająć i jej przypilnować. Ja zaraz wracam.
- Mam się z nią bawić Panie Generale?!
- Nie idioto, masz ją wypasać na łące! Oczywiście, że masz się z nią bawić! I módl się, żeby mi się na nic nie poskarżyła!
             Szybko dotarł do komnat Kate. Zastukał, a kiedy kobieta go wpuściła zwięźle opisał jej całą sytuację.
- I nie wiem co mam teraz zrobić.
- Przecież widzę, że wiesz co zrobić.
- Żartujesz sobie, nie może tu mieszkać. To  obce dziecko!
- Nie unoś się tak braciszku. Ja tylko stwierdzam, co widać po twoim zachowaniu.
- Merlinie, do sierocińca też jej nie oddam. Na razie tu zostanie, a potem zobaczę – kobieta tylko westchnęła.
- A tak w ogóle jak się czujesz? Ostatnio mało rozmawiamy.
- Ojciec podobno szykuje atak na Hogwart. Uważa, że wtedy zada Dumbledore’owi ostateczny cios. Mnie nic nie chce powiedzieć. Siedzi sam, nawet z matką nie rozmawia. Zawsze wiedziałem, że to szaleniec. Jak tak dalej pójdzie, to ja skończę tak samo.
- Nick, nie mów tak. Zobaczysz, ta wojna się nie długo skończy.
-Wierzysz w to jeszcze? To naiwne. Nie wierzę, że dałem się w to wkręcić. Wiesz, czasami zastanawiam się co by było, gdybym dalej był Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył, nadzieją czarodziejskiego świata.
- Błagam Cię, przestań. Mnie też nie jest łatwo. Muszę się płaszczyć przed tymi wszystkimi zapyziałymi ministrami, dbając o stosunki zagraniczne. A ojciec wcale swoim zachowaniem nie pomaga. Naprawdę ciężko jest przekonać ministra Francji, że nasi śmierciożercy znaleźli się nad kanałem  La Manche zupełnie przez przypadek. Na razie wystarczy nam jedna wojna. Czasami też wolałabym być dalej kujonką, która pewnie teraz wertowałaby książki poszukując sposobu na wygranie tej wojny. Jeszcze na dodatek muszę martwić się o ciebie i Dracona. Nikomu nie jest łatwo, ale trzeba żyć dalej. Nam też jest bez niej ciężko, ale poddając się życia jej nie wrócisz! Wiem, że trwa wojna, ale ona chciałaby byś się nie poddawał. Jeszcze wszystko będzie dobrze…
- Nic bez niej nie jest dobrze! Rozumiesz?! Ja nie potrafię bez niej żyć! Nie potrafię – rozpłakał się. Łkał jak małe dziecko, ale nie wytrzymał już. Musiał wyrzucić z siebie te złe emocje, które w sobie dusił przez tyle czasu. Kate objęła brata.
- Przyjdź jutro z małą do nas na śniadanie, zjemy w piątkę.
- W piątkę? – zdziwił się?
- Tak, Blaise też ma przyjść. Czasami zadziwia mnie ile ten facet może mieć w sobie humoru i optymizmu.
- Tak, on jest w dziewięćdziesięciu procentach złożony z poczucia humoru – zaśmiali się razem.

~~***~~
             Nicolas miał ochotę roześmiać się, kiedy dostrzegł swojego podwładnego w różowej sukience, z koroną na głowie, popijającego wyimaginowaną herbatę. Obok niego siedziała Hope, w błękitnej sukience, którą kazał dla niej przygotować. Z bardzo poważną miną obgadywała niejaką księżnę Fritzpatrick, twierdząc, że chodzi jak kaczka i ona sama na pewno lepiej zatańczyłaby razem z księciem. Higgs oczywiście gorliwie jej przytakiwał, dodając, że kreacja księżnej również nie wypadała najlepiej. Nick dostrzegł nawet Gilberta we fraku.
- Jak herbatka, księżniczki? – zapytał wesoło.
- Pan Generał! – niestety Higgs chciał wstać tak szybko, że przydepnął sobie sukienkę, co skończyło się jego upadkiem wprost pod nogi szefa.
- Ja zawsze myślałem, że to panowie kłaniają się księżniczką, a nie odwrotnie.
- Tak jest Panie Generale! – mężczyzna gramolił się z podłogi i na pewno nie robił tego z gracją godną księżniczki. – Znaczy… Ja pójdę się przebrać – zniknął szybko za drzwiami.
- Nawet go lubię, ale kiepska z niego księżniczka – dziewczynka patrzyła na drzwi za którymi przed chwilą zniknął mężczyzna.
- Chyba będziecie musieli znaleźć sobie inną zabawę.
- To mogę tu zostać? – spytała z nadzieją. Nick przykucnął, aby móc jej spojrzeć w twarz.
- Tak, na razie tak – Hope rzuciła mu się na szyje.
- Dziękuję – szepnęła w jego koszule. Nick po chwili otępienia również ją objął. – A mogę ci mówić wujku? – spojrzała mu prosto w oczy.
- Jasne – uśmiechnął się do niej.
- Super, będę miała wujka – szczerze się cieszyła.
- Chodź, pokarzę ci gdzie będziesz spała.
- A jaki rodzaj potwora mieszka pod łóżkiem? – zapytała całkowicie poważnie.
- Rodzaj potwora?
- No tak, pod każdym łóżkiem mieszka potwór. Niektóre są dobre, a inne nie. I chce wiedzieć jaki jest ten.
- Cóż, myślę, że ten na pewno jest dobry.

- To dobrze, bo ja nie lubię niedobrych potworów. Są z nimi same problemy – dziewczynka chwyciła Gilberta i łapiąc Nicka za rękę dała się poprowadzić do przydzielonego jej pokoju.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział VI

5 lat później

        Nick wraz z Zabinim kroczyli do gabinetu Dumbledora.
- Czekoladowe żaby.
- Czy on zawsze musi mieć takie dziwne hasła?
- Nie wiem Diable – westchnął Riddle. Weszli po kręconych schodach. Zapukali delikatnie, lecz stanowczo i otworzyli drzwi. W gabinecie zastali nie tylko dyrektora, ale i Lupina, Moody’ego, państwo Weasley oraz McGonagall.
- Czyżby małe zebranie Dumbledore? Pozwolisz, że się przyłączymy – zapytał z lekka ironicznie Nicolas i wyczarował dwa wygodne krzesła. Wszyscy patrzyli na nich trochę dziwnym wzrokiem, ale zaraz się opamiętali.
- Och, Pan Riddle i Pan Zabini. Wybaczcie na chwilę moi drodzy, zaraz do was wrócę – Albus przeprosił zebranych i odszedł razem z Riddlem na bok. – O co chodzi?
- Musisz dobrze ukryć… TE dzieci. Za kilka dni będzie inspekcja. W Hogwarcie już nie jest bezpiecznie.
- Dobrze, dziękuję Ci Nicolasie – spojrzał na chłopaka dobrodusznie zza swoich okularów połówek.
- Robię to tylko dla dzieci. One nie powinny być zamieszane w tę wojnę, Dumbledore. Chodź Blaise, idziemy – mieli jeszcze iść do kilku sal i odbębnić przy okazji  inspekcję nauczycieli.
- To do kogo idziemy, Nick?
- Chodźmy na eliksiry do Slughorna.
             Jak się spodziewali, lekcje przebiegały w jak najlepszym porządku. Na sam koniec zostawili sobie klasę McGonagall. Przed samymi drzwiami dostrzegli kilku funkcjonariuszy Służby Porządkowej.
- Co pana sprowadza do Hogwartu, inspektorze? – kiedy tylko mężczyźni dostrzegli kto się do nich zwraca stanęli prości jak struny.
- Mamy nakaz aresztowania Minervy McGonagall, pod zarzutem podburzania uczniów przeciwko władzy, Panie Generale – wyrecytował.
- Tak to poważne wykroczenie, inspektorze.
- Zgadza się Panie Generale – Blaisowi chciało się śmiać, ale udało mu się zachować kamienną twarz.
- I zamierza pan tam teraz wkroczyć i widowiskowo aresztować panią profesor?
- Tak jest, Panie Generale – inspektor dumnie wypiął pierś.
- I tu się pan myli.
- J – ja – jak to się mylę? Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, Panie Generale – mężczyzna zaczął się intensywnie pocić.
- To bardzo proste, inspektorze. Nie zrobi pan tu wielkiego szumu, tylko poczeka aż wszystkie dzieci opuszczą salę i dopiero aresztuje pan, panią profesor. Zrozumiał pan?
- A – al – ale ja…
- To był rozkaz, nie prośba, inspektorze.
- Tak jest, Panie Generale.
- To świetnie, że się rozumiemy. Aha – Nick rzucił roztrzęsionemu mężczyźnie paczkę chusteczek. – Niech się pan z łaski swojej wytrze, bo teraz wygląda pan bardziej śmiesznie niż strasznie – kiedy odeszli Zabini w końcu mógł się zaśmiać.
- Ale żeś mu napędził stracha – chichotał.
- Czasem trzeba, Zab. Ale co innego mnie martwi. Mamy kapusia w Hogwarcie.
- A kto teraz nie donosi, przyjacielu.
- W sumie masz rację.
~~***~~
             Nick siedział w swoim gabinecie przeglądając raporty.  Jak ja tego nienawidzę – pomyślał. Nagle dwa dogi niemieckie leżące obok jego biurka niebezpiecznie zawarczały.
- Piorun, Grzmot spokój – rozległo się pukanie do drzwi. – Wejść! – w drzwiach pojawił się adiutant siedzącego przy biurku mężczyzny. Porucznik zasalutował uderzając lewą pięścią w klatkę piersiową, specjalnie tą ręką na której widniał mroczny znak.
- Na spotkanie oczekuje pułkownik Wolf. Czy mam go wpuścić Panie Generale?
- Tak, zaproś Antona, Higgs.
- Tak jest – porucznik wyszedł, a jego miejsce zajął młody brunet.
- Witam mojego drogiego kuzyna. Co cię do mnie sprowadza? – w tym czasie dwa ciemne cielska uważnie obwąchiwały nogi przybysza.
- Jak zwykle nic miłego Nicolasie. Aresztowałem McGonagall.
- Wiem. Napijesz się czegoś?
- Nie, ale zapalę jeśli pozwolisz.
- Proszę, chętnie się przyłącze. Miałem przyjemność spotkać pana inspektora. Swoją drogą, nie wiedziałem, że wysługujesz się Służbą Porządkową.
- Och, są bardzo, że tak się wyrażę, wygodni. Takie posłuszne pieski. Powiedz siad to siedzą, powiedz gryź to gryzą.
- Tak, rozumiem – blondyn musiał zaciągnąć się dymem, aby ukryć zdegustowanie. Miał swoje, dość odmienne, zdanie na ten temat. – A czemu akurat McGonagall? Przecież mogłeś aresztować dosłownie każdego.
- Gruba ryba, będzie spokój na jakiś czas. Mam jeszcze namiary na Weasleya – Wolf uśmiechnął się w taki sposób, że Nick nie chciał wiedzieć jak zdobył te informacje.
- Którego? – zapytał tylko sucho.
- Jak to którego? Ronalda.
- Chcesz mi powiedzieć, że aresztujesz jednego z najaktywniejszych popleczników Dumbledora?
- Owszem. I nie aresztuje go jako jedynego. Wiesz ile osób pociągnie za sobą?
- Zapewne wiele – Anton był tak nakręcony, że kompletnie ignorował brak zainteresowania ze strony swojego kuzyna.
- Wiele to mało powiedziane. To będzie największy sukces w mojej karierze!
- Być może – Nicolas wyraźnie dał mu do zrozumienia, że powinien już iść. Bruneta odprowadziły niezbyt przyjazne pomruki ze strony zwierząt.
- Zobaczysz, Czarny Pan mnie jeszcze ozłoci!
- Ale chyba tylko po to, żebyś się udławił tym bogactwem – rzucił do zamkniętych już dębowych drzwi.
~~***~~
- Czy buty są wypastowane Śmieszko?
- Tak Panie, nasmarowane Pańską ulubioną pastą – skłoniła się nisko. Nicolas szykował się na kolejne spotkanie. Nienawidził ich całym swoim jestestwem, ale jego ojciec uparł się aby na nim był. Mieli rozmawiać z amerykańskim Ministrem Magii. Voldemort uznał, że jako jego syn ma obowiązek godnie go reprezentować. Jednak Nick wiedział, że jego ojciec też nie przepadał za tymi spotkaniami i po prostu wykorzystywał jego i Kate. Ubrany w swój wyjściowy mundur i nienagannie wypastowane oficerki ruszył w stronę sali żartobliwie nazywanej przez Zabiniego Salą Głupich Umów. Zatrzymał się tylko na chwilę  koło biurka swojego adiutanta.
- Przez najbliższe trzy godziny będę niedostępny, Higgs – porucznik widząc w jakim humorze jest jego szef już wiedział dlaczego go nie będzie.
- Rozumiem, Panie Generale – i Nick oddalił się z tak posępną miną, że nikt nie śmiał go zaczepiać. Odznaczenia na jego piersi pobrzękiwały w rytm stawianych przez niego kroków.  Kiedy dotarł na salę okazało się, że wszyscy czekają tylko na niego. Obecna była jego siostra i kilku wysoko postawionych śmierciożerców. Kiedy tylko zajął swoje miejsce zaczął się cały cyrk. Kate przedstawiła ich warunki i żądania.
- Oczywiście jesteśmy skłonni do negocjacji o ile pan minister zechce współpracować.
- Ale nie wiem czy ja jestem skłonny – minister poprawił swoje okulary.
- A ja jestem przekonany, że dojdziemy do porozumienia – odezwał się siedzący dotąd cicho Nicolas. Wstał i wolnym krokiem ruszył w stronę ministra.
- Myślę, że nie chce mieć pan w nas, a tym bardziej we mnie wroga. A przecież nie żądamy wiele. Tylko trochę… Zaufania.
- Ta rozmowa do niczego nie prowadzi! – mężczyzna wstał i ruszył do drzwi, które Nick zamknął jednym machnięciem różdżki. Pojawiło się przy nich również dwóch śmierciożerców. W tym momencie minister przestraszył się nie na żarty.
- Zamierzacie mnie tu więzić?!
- Ależ może pan wyjść – śmierciożercy przy drzwiach podnieśli różdżki.
- Ja… Ja zgadzam się tylko mnie wypuście – zabrzmiało to dość żałośnie.
- Czyli jednak. Jak miło, że zmienił pan zdanie – skinął na stojących w drzwiach mężczyzn i wymaszerował z triumfalnym uśmiechem. Po drodze zatrzymał go jeden z ludzi Wolfa.
- Panie Generale, Półkownik Wolf melduje, że może Pan przesłuchać Minervę McGonagall.
- Przekaż Antonowi, że zaraz się zjawię.
- Tak jest.
~~***~~
             Nicolas już miał iść do swojej starej pani profesor kiedy do jego gabinetu jak burza wpadła Kate.
- Nie musiałeś go straszyć! W końcu bym go zagięła!
- Ale to trwa, a mnie szkoda czasu. Jestem żołnierzem, nie politykiem, nie będę strzępił języka na darmo – burknął. – Poza tym trwa wojna, a ona nie uznaje kompromisów.
- Babcia miała rację jesteś bardzo do niego podobny.
- Wydaje ci się.
- Ale jedno cie wyróżnia, nie chcesz się do tego przyznać – przytuliła go. – Poszedłbyś raz z nami do wioski, rozerwałbyś się trochę.
- Czyś ty się zgadała z Zabinim?. – uśmiechnął się do niej.
- No, i to jest mój braciszek! Przemyśl to jeszcze! – rzuciła zamykając drzwi.
~~***~~
             Schodził na najniższe poziomy Twierdzy Shadow. Trzymali tam wszystkich więźniów. Jedno z najlepiej strzeżonych miejsc. Wprowadzono go do celi McGonagall.
- Pani Profesor? – kobieta odwróciła swoją zmęczoną twarz. Wyglądała teraz na o wiele starszą niż w rzeczywistości. – Wie Pani co zeznawać?
- Tak, Profesor Dumbledore wszystkich dokładnie poinstruował.
- Mocno naciskają?
- Nie martw się o mnie Riddle, już wiele w życiu przeszłam. Z tym też sobie poradzę.
- Załatwię Pani porządny posiłek – westchnął. Zastukał w drzwi celi. – Otworzyć! – i wyszedł. Potrzebował chwili odpoczynku.
~~***~~
             Znów śnił mu się ten okropny koszmar. Dlaczego musiał przeżywać to codziennie? Przecież minęło już tyle czasu. Dwa lata, najgorsze dwa lata w jego życiu. Doskonale pamiętał jej krystaliczny śmiech, jej szczery uśmiech, subtelny zapach jej bladej skóry. Dlaczego los był tak niesprawiedliwy? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie.
~~***~~
- Wstawaj leniu! Ubieramy wygodne ciuszki i lecimy na miasto!
- Zabini czyś ty do reszty zgłupiał?! Nigdzie nie idę!
- Oj wstawaj, bo zapleśniejesz. Draco już na nas czeka.
- Powtarzam, nigdzie nie idę, a już na pewno nie z Malfoy’em!
- Powinieneś się bratać z przyszłym szwagrem.
- Oświadczył jej się?! – Nick zerwał się na równe nogi.
- Jeszcze nie, ale miło, że wstałeś. Za piętnaście minut masz być gotowy – Blaise wyszedł bardzo z siebie zadowolony.

- To gdzie chcecie mnie zabrać?
- Ostało się jeszcze w tym kraju parę ciekawych miejsc – Blaise szczerzył się jak głupi. Deportowali się do jakiegoś miasteczka. Diabeł ciągał swoich towarzyszy po wszelkich możliwych pubach i klubach. Na początku Draco i Nick próbowali oponować, ale kiedy zrozumieli, że to i tak nic nie da, zaprzestali. Riddle dość szybko przejrzał zamiar upicia go. Na szczęście miał mocną głowę. Choć był wdzięczny przyjacielowi, że ciągle próbuje mu pomóc, to wiedział, że akurat alkohol dawno już przestał działać. Było wiele zainteresowanych nim kobiet, ale każdą odprawiał z kwitkiem. A miały jedną, wielką wadę: nie były nią…
~~***~~
- No i gdzie my jesteśmy?! – pieklił się Malfoy.
- Chyba coś pokręciłem – Zabini podrapał się po głowie. – A może mówiła, że mamy iść w prawo…
- No świetnie!
- Ja wiem gdzie jesteśmy – mruknął Nick. Widać było, że nie jest z tego faktu zadowolony.
- To nas oświeć, stolico mądrości! – warknął Draco.
- Jesteśmy w Little Whinging – Blaise aż zagwizdał.
- No to nieźle. To może teraz ty prowadź Nick.
- Chodźcie – pozostali mężczyźni z braku innego wyjścia ruszyli za blondynem. Okazało się jednak, że nie są tak daleko od centrum jak im się zdawało. Zatrzymali się w pobliskim hotelu. Postanowili ruszyć dalej dopiero rano. Woleli nie ryzykować teleportacji w swoim stanie.
~~***~~
             Nick obudził się z bólem głowy. Jego towarzysze również nie czuli się najlepiej. Jako że był dzień powszedni musieli wcisnąć się w swoje mundury. Gorzej było z doprowadzeniem się do porządku i wyglądaniem jak ludzie, a nie jak banda Trolli Górskich. Oczywiście pojawienie się trzech generałów w hotelowej restauracji zrobiło niemałe wrażenie. Na szczęście nikt ich nie niepokoił i mogli spożyć swoje śniadanie w spokoju.
- Chciałbym iść jeszcze w jedno miejsce – Riddle spojrzał poważnie na swoich towarzyszy.
- Jesteś tego pewny? Nie wiesz co tam zastaniesz. Musisz się przygotować na wszystko.
- Wiem.
- No to ruszajmy.

Zapłacili za noc w hotelu i deportowali się pod Privet Drive 4. Dom wyglądał na opuszczony i taki też się okazał. Zapuszczony trawnik, obdrapane drzwi. Kiedy Nick przekroczył próg jego twarz otuliło zimne powietrze. Po podłodze walały się połamane meble, odłamki porcelanowego serwisu herbacianego i wiele innych zniszczonych elementów wystroju wnętrza. Stukot jego oficerek odbijał się donośnym echem. Nicolas patrząc na to wszystko poczuł coś czego akurat w tej sytuacji czuć nie chciał. Mianowicie miał wyrzuty sumienia. Nie myślał, że tak przeżyje zniszczenie tego domu. Na schodach dostrzegł smugę krwi. Wiedział co tam zastanie i nie miał najmniejszej ochoty tego oglądać. Mimowolnie pomyślał o mugolskich opiekunach Kate. Uznał, że jednak mieli szczęście, że nie dożyli tej wojny. On sam momentami wolał jej nie dożyć. Chociaż nie musiałby się męczyć żyjąc nie z Nią, a z wyrzutami sumienia.