środa, 25 grudnia 2013

Świąteczna niespodzianka, czyli "Magia Świąt"

Witam wszystkich w ten Świąteczny dzień. Pragnę złożyć Wam wszystkich najlepsze życzenia, aby te Święta były najmagiczniejszym momentem w Waszym życiu. No i oczywiście, aby było Was tu jak najwięcej. Potterowych Świąt moi drodzy!
.............................................................................................................................................

„Niejeden z nas czasem robi jakiś błąd 
Czasem się zdarza dwa razy pod rząd. 
Ufa tym, co nie warci ufania, 
Kocha tych, co nie warci kochania. 
 A kto wie, czy za rogiem 
Nie stoją Anioł z Bogiem? 
I warto mieć marzenia 
Doczekać ich spełnienia. 
Kto wie czy za rogiem 
Nie stoją Anioł z Bogiem? 
Nie obserwują zdarzeń, 
I nie spełniają marzeń!!!”

~ DeSu – „Kto wie?”




                Są w grudniu szczególne dni. Choć wieje ostry wiatr, mróz szczypie w policzki, a zaspy osiągają monstrualne wielkości, to w ludzkich sercach gości ciepło. Ciepło wyjątkowe – bo świąteczne. Ciepło to topi w wszelkie złości, przegania żale i troski. Wszystkie spory odchodzą w zapomnienie. I jest tu niedaleko taki dom. Pięknie przystrojony. Od progu wita nas zapach świeżych pierniczków. Ogromna choinka błyszczy w salonie. Rodzina Hermiony Granger od lat świętuje w ten sposób. Zawsze spędzają je w rodzinnym gronie. Ona, jej mąż i dwójka dzieci.


- Rose, kochanie, czy mogłabyś mi pomóc udekorować pirniczki?!
- Już idę mamo! – kobieta wróciła do przygotowywania słodkiej polewy.
- Ronald! – zawołała oburzona, zobaczywszy męża wyjadającego masę kakaową.
- Ałaa! – mężczyzna nie był szczęśliwy, kiedy jego żona uderzyła go drewnianą łyżką.
- To na wigilię, najesz się później – kiedy zrobił minę zbitego psa, dodała kręcąc głową: - Jak dziecko, zupełnie jak dziecko. Przyniósłbyś mi lepiej karpia z piwnicy.
Ron wyszedł z kuchni pomrukując coś o tym, że jemu to już nic się od życia nie należy. W progu minął się ze swoją córką.
- O, Rose dobrze, że przyszłaś, bo twój ojciec jest całkowicie nieprzydatny w kuchni.
- Właśnie słyszałam – nastolatka zaśmiała się. – To gdzie są te ciastka?
- Stoją w jadalni na stole, przynajmniej taką mam jeszcze nadzieję. – Rose miała już się oddalić, jednak Hermiona ją zatrzymała. – Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Czy mogłabys wziąć Hugona i zanieść prezenty do wujka Harry’ego i cioci Ginny? Ja naprawdę już dzisiaj nie dam rady, a taty wolę nie wysyłać.
- Jasne mamo, chętnie odwiedzę moich kuzynów.
- Dziękuję Ci kochanie, chyba bym sobie bez ciebie nie poradziła.
- Oj, przesadzasz.

*****
                Jednak nie daleko od tego tętniącego życiem domu, można było spotkać piękną rezydencję, która była całkowitym przeciwieństwem wspomnianego domostwa. Doszukanie się lampek lub jakiejkolwiek ozdoby było niemożliwe. Nawet atmosfera, która tam panowała nie była zbyt radosna, a co dopiero świąteczna. Na sofie leżała kobieta z ciemnymi, brązowymi włosami. Spod jej sukni odznaczał się spory, ciążowy brzuszek. Była pochłonięta lekturą za którą akurat się zabrała. Obok niej na fotelu siedział wysoki mężczyzna o platynowych włosach. Aktualnie przeglądał Proroka Codziennego. Ich syn błąkał się bez większego celu po całej rezydencji. Tak właśnie wyglądały Święta Dracona Malfoya i jego rodziny.

- O której kolacja? – chłopak zwrócił się do rodziców.
- Skrzaty miały ją przygotować na dwudziestą – odpowiedziała mu matka, nie odrywając wzroku od lektury.
- Wspaniale – mruknął. – Wychodzę.
- Dokąd idziesz? – tym razem kobieta spojrzała na syna.
- A jakie to ma znaczenie? – uśmiechnął się ironicznie.
- Masz mi natychmiast odpowiedzieć – kobieta usiadła, choć w jej stanie była to dość powolna opercja.
- Scorpiusie nie wolno denerwować matki w tym stanie – ojciec spojrzał na niego karcąco.
- Wrócę na kolację – powiedział wychodząc z pomieszczenia. – Albo nie…

*****
                Rose zapukała do drzwi domu w którym mieszkali Potter’owie.
- Al, otwórz drzwi! – usłyszała głos cioci Ginny.
- Już mamo!
Zamek w drzwiach szczęknął.
- Cześć Al – uśmiechnęła się do kuzyna.
- Och, serwus Rose – Albus był troszeczkę zaskoczony widokiem kuzynki. – Hej Hugo – przywiatał się z maluchem siedzącym na sankach.
- Przyniosłam prezenty.
- Jasne, wchodźcie – przepuścił ich w drzwiach.
- Ten jest dla ciebie – podała mu paczkę podpisaną jego imieniem. – Mam nadzieję, że Ci się spodoba, bo sama wybierałam.
Albus wyciągnął z pakunku zieloną bluzę. Z przodu widniał napis „ uwaga, bo Ślizgon”, a z tyłu dopisek „… i gryzie”. Chłopak zaśmiał się.
- Dzięki, jest świetna.
- Nie ma za co.
Z kuchni wyjrzała rudowłosa kobieta.
- Rose, jak miło cię widzieć – przytuliła dziewczynę. – Mama nie mogła przyjść?
- Wolała nie zostawiać ciast sam na sam z tatą.
- Rozumiem – Ginny zaśmiała się. – Zostaniecie chwilę, mam gorące kakao?
- Nie, musimy iść jeszcze do wujka Georgea, a nie mamy zbyt wiele czasu. Mama kazała tylko przekazać, że wpadniemy po Świętach.
- Oczywiście. Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt!

*****
                Kiedy Rose była w połowie drogi do domu z nieba zaczął pruszyć śnieg. Hugo zasnął w sankach, dlatego też szła w ciszy, aby go nie obudzić. Mijała zabieganych ludzi, którzy na ostatnią chwilę kupowali prezenty, lub inne potrzebne im rzeczy. Przy jednej z witryn zobaczyła jakąś znajomą sylwetkę. Kiedy ta osoba się odwróciła, miała już pewność, że ją zna, choć nie cieszyła się z tego spotkania. Scorpius Malfoy też ją chyba zauważył, bo ruszył w jej stronę z twarzą wykrzywioną w ironicznym uśmiechu.
- Weasley, stęskniłaś się za mną? – powiedział z udawaną słodyczą.
- Nie mam ochoty cię słuchać, ani tym bardziej się denerwować, więc z łaski swojej daj mi spokój i zejdź mi z oczu – ruszyła przed siebie, jednak chłopak nie miał zamiaru się odczepić.
- Auć, Weasley, mówiono mi, że w wigilię to nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale nie myślałem, że to prawda.
- Bardzo śmieszne, Malfoy. Nudzisz się, czy już nikt cię nie kocha, że się uczepiłeś jak rzep psiego ogona?
- Naucz się, że wszyscy kochają Malfoya.
- Taaa… - miała powiedzieć coś jeszcze, ale zamurowało ją kiedy zobaczyła nadbiegającego kuzyna. – Merlinie, tylko nie to! Zabiję cię kiedyś Malfoy, wiesz!
- Rose! Hugo zostawił u nas swojego… misia? – Albus Potter zgłupiał troszeczkę widząc swojego szkolnego kolegę razem z jego kuzynką. – Malfoy, co ty tu robisz? Mówiłeś, że zostajesz w Hogwarcie – chłopak nie krył swojego zdziwienia.
- Życie jest inne od marzeń, Potter.
Al podał zgubionego misia zdębiałej Rose.
- To ja wam nie będę przeszkadzał – rzucił brunet z dość dwuznacznym uśmiechem i oddalił się tak szybko, że rudowłosa nie zdążyła nawet zareagować.
                Następny odcinek trasy przeszli w całkowitej ciszy, jednak blondyn za nic nie chciał się odczepić. Nastolatka zatrzynała się z czerwonymi ze złości policzkami, kiedy poczuła zimny puch na swojej twarzy.
- Malfoy!!! – chłopak zaśmiewał się w najlepsze. Dziewczyna schyliła się i rzuciła śnieżką w blondyna. W tym momencie chłopak zmarszczył niebezpiecznie brwi.
- To oznacza wojnę, Weasley! – rzucali się tak długo, aż całkowicie przemokli. Rose rozejrzała się.
- Gdzie jest Hugo? – w śniegu dojrzała ślady, które prowadziły wprost do ledwo zamarzniętego stawu. – Merlinie, nie! – biegła nawołując chłopca. Dojrzała go wciąż słodko śpiącego na środku stawu. Przestała krzyczeć, żeby go nie obudzić i niepotrzebnie nie straszyć. Weszła ostrożnie na taflę. Była już blisko brata, kiedy lód przeraźliwe skrzypnął. Ostatnie co zapamiętała to wszechogarniające zimno.

*****
- Coś długo ich nie ma – pani Weasley denerwowała się coraz bardziej.
- Zaraz wrócą, nie martw się – pocieszał ją mąż.
- A jak coś im się stało? Nie wybaczyłabym sobie.
- Nawet tak nie mów. Zobaczysz, zaraz tu pewnie wejdą cali i zdrowi – dzwonek do drzwi rozbrzmiał w całym domu. – Widzisz, to pewnie oni – Ron ruszył do drzwi z zamiarem ich otworzenia. Jego mina była nie do opisania, kiedy zobaczył młodego Malfoy’a niosącego na barana Hugona i ciągnącego na sankach Rose, która była przykryta kurtką chłopaka. Hermiona wyjrzała ponad ramieniem męża. Od razu odezwał się jej zdrowy rozsądek.
- Merlinie, Ronald, wpuść ich natychmiast, muszą być przemarznięci! – mężczyzna położył córkę na kanapie przy kominku i przykrył grubym kocem. Hermiona rozebrała rozentuzjazmowanego pięciolatka, śmiejąc się z jego barwnej opowieści. Scorpius stał z boku przyglądając się temu całemu obrazkowi ze smutkiem i, co musiał przyznać sam przed sobą, z zazdrością. W swoim domu nigdy nie doświadczył tyle miłości i troski, co te rodzeństwo w tej chwili.
- To ja już pójdę – mruknął w stronę dorosłych i chwycił klamkę z zamiarem ulotnienia się. Hermiona postanowiła jednak zatrzymać chłopaka. Od razu skojarzyła go z chłopakiem ze zdjęcia, które stało na biurku jej współpracownika.
- Zostań, powinieneś się rozgrzać. Z tego co powiedział mi Hugo, to uratowałeś życie mojej córce – stało się coś niesłychanego: Scorpius Malfoy się zarumienił. Ale nie mógł nie zareagować na ten pełen bezgranicznej wdzięczności i ciepła wzrok kobiety. – Potem powiadomie twoich rodziców, pewnie bardzo się martwią.
- Wątpie – westchnął tylko w odpowiedzi, jednak dalej już nie protestował. W międzyczasie Rose zdążyła się już obudzić. Nawet Ronald uśmiechnął się do chłopaka, kiedy usłyszał o zaistniałej sytuacji.

*****
                Wszyscy śmiali się z żartu Scorpiusa, kiedy to już po raz drugi tego wieczoru rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Tym razem to Hermiona otworzyła. Kiedy blondyn usłyszał głos swojego ojca już szykował się na dziką awanturę.
- Dobry wieczór Hermiono – przywitał się dość uprzejmie Dracon.
- Witaj Malfoy – kobieta wiedziała, że mężczyzna mówi do niej po imieniu, bo po prostu nazwisko jej męża nie przechodzi mu przez gardło. Czasami czuła się, jakby nigdy nie dorośli i nadal byli w Hogwarcie. Teraz jednak była gryfonka skupiła wzrok na stojącej obok mężczyzny kobiecie. Miała długie włosy w kolorze gorzkiej czekolady. Spod zasłony gęstych rzęs spoglądały na nią brązowe oczy. Była dość smukłej budowy, a pod płaszczem odznaczał się  pokaźnych rozmiarów ciążowy brzuszek.
- To moja żona…
- … Veronica Malfoy – kobieta podała Hermionie dłoń.
- Hermiona Weasley, miło mi – w tym czasie zdążył przyjść Scorpius.
- Możesz zacząć się wydzierać – zwrócił się do ojca.
- Scorpius! Masz tak więcej nie robić! Rozumiesz?! Wiesz jak żeśmy się o ciebie cholernie martwili?! – jednak Veronica musiała przerwać wywód swojego męża, kiedy złapał ją ostry skurcz. Ścisnęła go za rękę.
- Draco, zaczyna się.
- Merlinie, co?! Teraz?! – z pomocą Rona posadzili kobietę na kanapie. – Nie dostaniemy się przecież teraz do Munga! – mężczyzna powoli zaczynał panikować.
- Malfoy uspokój się. Ronald, sprowadź tu szybko Neville’a  - Hermiona musiała zachować zimną krew. – Zaraz zjawi się magomedyk, spokojnie. Oddychaj głęboko – kobieta starała się uspokoić ciężarną.

*****
- Jeszcze chwila, już prawie jest! – po domu rozniósł się płacz noworodka. – Gratuluję państwu ślicznej córeczki – Newille podał dziecko zmęczonej matce. Hermiona odprowadziła przyjaciela do drzwi.
- Powiedz Malfoy’owi jak ochłonie, że powinni się zgłosić jutro z dzieckiem do szpitala, aby przeprowadzić rutynowe badania.
- Oczywiście. Dziękuję Neville.
- Nie ma za co. Luna kazała przekazać wszystkim życzenia.
- Dziękujemy, pozdrów ją od nas.

*****
                To były wyjątkowe Święta, które zmieniły wiele w życiu obydwu rodzin. Nikt by nie pomyślał, że rodziny Malfoy i Weasley mogą wspólnie usiąść przy wigilijnym stole. Nikomu przez myśl by nie przeszło, że Draco może zachwycać się ciastami Hermiony, a Ron i tak by twierdził, że jego własny kawałek na pewno smakuje lepiej. Nikt by nie posądził tych ludzi, że mogą razem usiąść przy kominku i wraz z małą Julie śpiewać kolędy. Mikt by nie przewidział, że Rose i Scorpius mogą pocałować się pod jemiołą. I nikt by nie powiedział, że te rodziny mogą się zaprzyjaźnić. Jednak należy pamiętać, że Święta to magiczny czas, w którym dzieją się rzeczy niesłychane.

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział I


***

17 lat później…

                Młoda dziewczyna szła w stronę swojego rodzinnego domu. Hermiona Granger nie była w nim od roku, od śmierci rodziców. Obawiała się, że zabiją ich śmierciożercy, a oni zginęli w wypadku samochodowym. W głupim wypadku. Od tamtej pory bała się wejść do tego domu. Bała się ciągle żywych wspomnień. Ale wiedziała, że to kiedyś nastąpi. Odważyła się na ten krok dopiero po roku.  Drżącymi rękami wsadziła klucz do zamka. Drzwi otworzyła ze swoistym namaszczeniem. W środku było cicho, a owa cisza napawała grozą. W holu wisiały ubrania gospodarzy, w kuchni stała na wpół wypita kawa, a obok niej leżała zeszłoroczna gazeta. Nic nie zmieniło się od tego pamiętnego dnia. Mówili, że wrócą nie długo. Wyszli tacy radośni, pogodni, tacy żywi. Tylko, że już nie wrócili. Już nigdy nie wejdą do tego domu. Nie przytulą swojej małej córeczki, mama nie pocałuje jej w czoło i nie powie jak bardzo ją kocha, tata nie chwyci jej w swoje silne ramiona i nie powie jak bardzo jest z niej dumny. Bo oni już nie żyją i ona musi się z tym pogodzić. Oni odeszli, a ona została tutaj sama i musi iść dalej. Tak już ten padół łez jest skonstruowany.
                Z odrętwienia wyrwał ją dzwonek do drzwi.
- Dziękuję, że przyszliście. Nie chciałam być tu sama.
- Mionka jesteś naszą przyjaciółką. To oczywiste, że tu przyszliśmy - Harry Potter przytulił swoją przyjaciółkę.
- Zawsze będziemy cię wspierać - Ron Weasley dołączył do uścisku. Hermiona przygotowała gorącą czekoladę i wraz z przyjaciółmi próbowała na nowo oswoić to miejsce. Wieczorem wyszli wszyscy troje. Dziewczyna nie była jeszcze gotowa, żeby spać w tym domu. Harry i Ron odprowadzili ją pod same drzwi jej mieszkania w magicznej części Londynu. Udało jej się wywalczyć pozwolenie na samodzielne mieszkanie, zamiast spędzenia wakacji w domu dziecka. Dostawała niewielką zapomogę i raz w tygodniu odwiedzała ją urzędniczka z ministerstwa. Jej wydatki były ściśle kontrolowane, pełen dostęp do spadku i kontroli nad swoim życiem otrzyma w dniu siedemnastych urodzin.
~~***~~
                Harry po otrzymaniu srogiego opieprzu od wuja, z serii "gdzie ty się szlajasz całymi dniami, ty odmieńcu" mógł zaszyć się w swoim pokoju i nie oglądać nikogo aż do dnia jutrzejszego. Wziął orzeźwiający zimny prysznic. Przyglądał się swojemu odbiciu, zainwestował w soczewki więc nie potrzebował już tych niewygodnych, starych okularów. Przeczesał ręką włosy. Między czarne kosmyki wkradły się jasne kępki. Nie wiedział jakim sposobem. On ich przecież nie rozjaśniał, a i nikt nie rzucił na niego zaklęcia. Odkrył również, że jest wyższy, prawie taki jak Ron. Przeszło mu przez myśl, że ma nieźle opóźniony zapłon. Położył się do łóżka i wgapiając się w sufit zaczął rozmyślać. Nienawidził swojego wujostwa, nienawidził tego, że musi tu przebywać, nienawidził siebie, że pozwolił na śmierć Syriusza i nienawidził swojej przyszłości. Nienawidził tego, że to on będzie musiał pokonać Voldemorta. Najchętniej spakowałby swój skromny dobytek i poszedł gdzieś daleko stąd, z dala od tych wszystkich ludzi, którzy ciągle tylko czegoś od niego oczekiwali. Miał ochotę uciec od tego wszystkiego.  Gdzie twoja gryfońska odwaga, Potter - zakpił głosik w jego głowie.
- Wzięła sobie wolne - odpowiedział zgryźliwie sam sobie. Gwałtownie usiadł na łóżku. Sam siebie zadziwił. Przecież nie bywał ironiczny.
- Co się dzieje, na gacie Merlina?!
~~***~~
                Hermiona pakowała swój kufer. Nie mogła uwierzyć, że robi to już ostatni raz. W potrzebne jej książki zaopatrzyła się już jakiś czas temu. Szła dzisiaj na Pokątną tylko po to, by potowarzyszyć przyjaciołom.  Przyjrzała się swojemu odbiciu. Włosy jej pojaśniały i musiała wszystkim tłumaczyć, że ich nie farbowała. Nic z nimi nie robiła, same mniej się kręciły, układając się w zwiewne fale otulające jej ramiona. I jakby przybyło jej kilka centymetrów. A z resztą. Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda.
~~***~~
                Trójka przyjaciół obeszła wszystkie sklepy na pokątnej. Zjedli lody, śmiali się i wygłupiali. Później zgarnęli Ginny, poszli do Freda i Georga i wraz z nimi przenieśli się do tętniącej życiem Nory. Pani Weasley krzątała się przy stole.
- Siadajcie kochani, zaraz podam obiad.
- To dobrze, bo umieram z głodu - Ron ostentacyjnie złapał się za brzuch, a reszta wybuchła śmiechem. Pani Weasley jak zwykle ciągle dokładała wszystkim na talerze (wszystkim poza Ronem, który sam świetnie sobie radził). Harry konspiracyjnie szepnął do siedzącej koło niego Giny
- Jak myślisz, ile jeszcze kotletów zdąży zjeść zanim pęknie?
- Obstawiam, że zje wszystkie, które zostały i obliże półmisek. - Ginny z trudem powstrzymywała śmiech.
- No nie wiem Gin. Jak dorzuci do tego ziemniaki, to może nie zdążyć. - Hermiona udawała zmartwioną.
- Chyba masz rację Herm.
- Lepiej się stąd ewakuujmy, dziewczęta, zanim wybuchnie.
Podziękowali za posiłek i chichocząc jak małe dzieci odeszli od stołu. Wzięli koc i korzystając z ostatnich dni wakacji rozsiedli się na trawie. Wygrzane powietrze otuliło ich ze wszystkich stron, wprowadzając ich w stan błogiego lenistwa. Po chwili dołączył do nich Ron.
- O co chodziło?
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Harry poklepał przyjaciela po plecach.
- O nic takiego, stary.
Ronowi to wystarczyło. Nie roztrząsał dalej tematu, a i reszcie w końcu przeszło. Siedzieli tak aż do zmierzchu ciesząc się ciepłym, letnim wieczorem.
~~***~~
                Peron 9 i 3/4 tętnił życiem. Pierwszoroczni wylewnie żegnali się z rodzicami, inni gonili swoje niesforne zwierzęta, a jeszcze inni rozglądali się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Harry i Hermiona pojawili się wśród wszechobecnego rozgardiaszu wraz z najmłodszymi potomkami rodziny Weasley.
- Hermiono, pomogę Ci z tym bagażem. - Ron zwrócił się do przyjaciółki. Nim zdążyła zareagować Harry wyjął jej zmniejszony, ale wciąż ciężki kufer z ręki i z kwaśną miną powiedział
- Naprawdę, Ronald, nie ma potrzeby, żebyś się wysilał. Mamy wózek.
To powiedziawszy ruszył przed siebie, aby znaleźć wolny przedział i ulokować ich pakunki. Ginny patrząc na wściekłą minę swojego brata o mało nie przewróciła się ze śmiechu. Hermiona udawała, że całej sytuacji nigdy nie było i jak gdyby nigdy nic zaczęła przepychać w stronę pociągu. Gin dalej chichocząc ruszyła za nią. Wciąż czerwony Ron dreptał zaraz za nimi. Harry już na nich czekał. Jednak bacznie obserwował stojących nieopodal ślizgonów.
- Co to za dziewczyna stojąca z Malfoy'em i Zabinim?
- Nie wiem czy to prawda, ale chodzą plotki, że to młodsza siostra Fretki - Ginny jak zwykle była na bieżąco ze wszystkimi pogłoskami.
- Mnie też się coś obiło o uszy - Hermiona zawtórowała przyjaciółce.
- No nieźle - skwitował Ron.
~~***~~
- Kto to stoi tam z Łasicem i Wiewiórą? - Draco przyglądał się grupce przy pociągu.
- To Potter i Granger, słyszałem jak rozmawiają - Zabini był równie zszokowany jak jego przyjaciel.
- Jeśli to jest Potter, to nie jest tak źle - blond włosa towarzyszka ślizgonów była rozbawiona reakcją chłopaków.
- Nic nie mów Ellizabeth - zrezygnowany Draco wsiadł do pociągu.
- On tak zawsze reaguje na widok Pottera? - Ellie uśmiechnęła się do Zabiniego.
- Nasz tleniaczek ma PMS, nie wymagaj od niego za dużo.
- No tak, to zdecydowanie ponad jego siły.
- Słyszałem! - wściekły ryk ślizgona poniósł się po całym wagonie. Ellie i Blaise skwitowali jego oburzenie śmiechem i wsiedli do pociągu. Za chwilę ekspres ruszył ze stacji, podsumowując swój wysiłek regularnymi obłokami pary, którymi zionęła lokomotywa.

niedziela, 8 grudnia 2013

Prolog

                Noc była wyjątkowo ponura. Padał rzęsisty deszcz. Na ulicy dało się dojrzeć zbliżającą się sylwetkę. Kobieta w czarnej pelerynie wyłoniła się z cienia. W  rękach trzymała drobne zawiniątko.
- Wrócę po Ciebie skarbie. Obiecuję. Pamiętaj! Mama i tata kochają Cię bezgranicznie. Bądź szczęśliwa Katherine – pocałowała dziecko w czoło i ostrożnie położyła je na ganku najbliższego domu. Zastukała do drzwi i po raz ostatni zerknęła na dzieciątko. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza mieniąca się w świetle księżyca. Kiedy od strony domu  dobiegł odgłos kroków kobieta rozpłynęła się w powietrzu, a jednym co jej towarzyszyło było ciche pstryknięcie. Mieszkańcy domu – młode małżeństwo, które wyszło na ganek zaledwie minutę później zabrało dziecko do domu, gotowe wychować je jak własne.
~~***~~

                W posiadłości Riddle’ów bitwa trwała w najlepsze. Śmierciożercy zaczynali wypychać Zakon Feniksa poza granice posiadłości. Kobieta przeniosła swój wzrok na okno sypialni. Choć stała w pewnej odległości od niego, wszystko dokładnie widziała. Swojego męża walczącego z Moody’m, kołyski z płaczącymi dziećmi. Właśnie, dzieci. „Nie moje. Na szczęście nie moje.” – pomyślała. Nagle w pokoju błysnęło zielone światło. Płacz umilkł. Zastąpiły go trzaski teleportacji…



...........................................................................................................................................
Oto oddaję prolog w wasze ręce. Liczę, że podzielicie się ze mną opinią na jego temat. Notki będą pojawiały się raz w tygodniu i sądzę, że będą to soboty. Dziękuję za uwagę.