środa, 23 grudnia 2015

Rozdział IV

Chłopak oddychał ciężko, a stróżki potu spływały mu po twarzy. Przed oczami wciąż migały mu pojedyncze obrazy. Kręciło mu się w głowie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Przecież to było niemożliwe, po prostu niemożliwe. Nie mógł w to uwierzyć, nie chciał. Dumbledore, Syriusz, Remus, ktokolwiek musiał wiedzieć. Powiedzieliby mu. To musi być jakaś pomyłka. Chora zagrywka. Wszystko, tylko nie prawda. Na jego nieszczęście to była najprawdziwsza prawda. Krew zaczęła gotować się i wściekle pędzić w jego żyłach. Przecież chcieli go zamordować. Kiedy się dowiedzą dalej będą chcieli. Przyjaciele, rodzina... nie istnieją. Zostali tylko wrogowie. Zawsze chcieli go tylko wykorzystać. Jak kukiełkę. Gromadzona od dawna złość dała o sobie znać. Dopiero teraz stała się niebezpieczna, dopiero ukierunkowana mogła okazać się straszna.
Poderwał się z siedzenia. Z wrzaskiem uderzył w taflę najbliższego lustra. Chwilę obserwował popękane zwierciadło poczym przeniósł swoją uwagę na krwawiącą rękę. Kiedy podniósł wzrok nie otaczały go już lustra. Otaczały go meble, pod nogami miał dywan. Zdał sobie sprawę, że to salon, salon Dursley'ów. I wtedy już dobrze wiedział jaki pomysł podsuwała mu jego podświadomość. Zaczął przewracać meble, tłuc wazony, zastawę z szafek, rzucał lampami, rozrywał poduszki. Kiedy skończył pokój wyglądał jak po przejściu wojsk, ale czuł się o wiele lepiej. Z jedynej zamkniętej szuflady wyjął małą apteczkę. Postawił przewrócony przed chwilą fotel, rozłożył środki opatrunkowe i starannie oczyścił i zabandażował dłoń. Mógł sobie poradzić magią, ale nie chciał. Miał dziwną potrzebę pozostawienia tej rany. Obserwowania jak się goi. Może zostanie blizna, fizyczny znak cierpienia. Widok zdemolowanego salonu wujostwa sprawiał mu chorą satysfakcję. W tamtym momencie nawet przez myśl mu nie przeszło, że jeszcze kiedyś zobaczy ten pokój w podobnym stanie. I, że wzbudzi to w nim skrajnie inne emocje.
~~***~~
                Zabranie drugiego pudełka było dziecinnie proste. Wiedział, że musi je dobrze ukryć, że nie może trafić w ręce właściciela. Wystarczy, że on przechodzi przez ten koszmar, więcej osób nie musi. I naprawdę wierzył, że schowanie pierścienia wystarczy, by zapieczętować prawdę. Zamyślony wpadł na kogoś. Czy ci ludzie nie mogą uważać, ciągle na kogoś wpada!
- Och, przepraszam ja... Harry?
Neville nie był całkiem pewny czy wpadł na kumpla.
- Nic nie szkodzi Neville.
Naprawdę próbował być miły. Jego ton był tylko trochę sarkastyczny.
- Wszystko w porządku?
- Ja... Źle spałem, wiesz, to wszystko.
Neville nie wyglądał na przekonanego, ale też nie zamierzał drążyć dalej tematu. Nie Potter jest teraz najważniejszy.
- Szukałem cie. Hermiona leży w Skrzydle Szpitalnym.
Niepokój poraził Harryego niczym prąd.
- Co się stało?
- W sumie nie wiadomo. Ginny znalazła ją nieprzytomną w jej dormitorium. Nikt nie ma pojęcia co się mogło stać, ani jak ją obudzić. Po prostu śpi.
W Skrzydle zastał czuwających Rona i Ginny. Miał ochotę na nich krzyczeć, ale zamiast tego usiadł koło Hermiony. Jej twarz pozostawała nieruchoma, ale pierś wciąż rytmicznie się unosiła. Jeśli ma ją obudzić to o czym myśli, to może lepiej żeby spała tak do końca życia. Bez potrzeby dźwigania ciężaru prawdy. Weźmie to na siebie. Ona może dalej spać. Spokojna, niewinna.
- Gdzie byłeś? - Ginny chciała spojrzeć mu w oczy, ale on zręcznie unikał jej wzroku.
- Musiałem pobyć sam, poukładać kilka spraw.
- W takim razie mam nadzieję, że poradziłeś sobie ze swoimi, jak to ująłeś, sprawami. My tu się świetnie bawiliśmy - Ron gwałtownie wstał z krzesła.
- A co by to zmieniło? - Harry równie poirytowany wstał zaraz za Weasley'em.
- Może to, że nie byłbyś pieprzonym egoistą?!
- A ty wygrałeś plebiscyt na przyjaciela roku?!
- Ale ja chociaż się nie izoluję!
Harry nie miał zamiaru kontynuować tej dyskusji. Zacisnął usta i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Widząc to Ron, cały czerwony obrócił się na pięcie i wyszedł. Ginny chwyciła rękę szatyna.
- On wcale tak nie myśli.
- Nie bardzo mnie obecnie obchodzi co on myśli.
- Nie oceniaj go źle, po prostu przeżywa bardzo tę sytuację.
- Jak my wszyscy - spojrzał na zmęczoną twarz dziewczyny. - Idź odpocząć, ja zostanę z Hermioną.
Ginny uśmiechnęła się jedynie blado i opuściła Skrzydło Szpitalne. Harry został sam na sam z przyjaciółką. Przyglądał się spokojnej twarzy. Twarzy coraz dziwniej podobnej do jego własnej. Był prawie pewny, że obserwuje swoją siostrę.
~~***~~
                Kiedy się ocknął bolały go całe plecy od spania na twardym krześle. W Skrzydle zdążyło zrobić się całkiem ciemno, nawet księżyc nie zaglądał przez okna. Harry'ego zaczęło prześladować uczucie, że jest obserwowany. Wbił wzrok w najciemniejszy kąt pomieszczenia. Udało mu się dostrzec delikatnie zarysowaną sylwetkę. Był prawie pewien, kto się tam czai.
- Zamierza Pani tak tam stać? - cień drgnął. Kobieta podeszła do łóżka szpitalnego. W mdłym świetle stojącej na stoliku nocnym świeczki można było dostrzec jej niepewną minę. Chłopak spojrzał na nią wyrazem złości i bólu na twarzy. Jednak kiedy już się odezwał tępo wpatrywał się w pościel. - Szukałaś go, prawda?
- Czego? - zrobiła przy tym niezbyt inteligentną minę, ale wywołało to tylko krótkie parsknięcie ze strony nastolatka.
- Dobrze wiesz czego. Pierścionka. Oboje doskonale wiemy co jej jest i jak ją obudzić. Dzieli nas to, że ty chcesz to zrobić - ja nie.
- Masz go przy sobie? - kobieta chciała dotknąć jego ramienia, on jednak odskoczył jakby zamierzała go oparzyć. Kontynuował rozmowę z bezpiecznej odległości.
- Może. Wiesz to w sumie zabawne. Caroline Black - Riddle moją matką - jego suchy śmiech odbił się od pustych ścian. Jednak kobiecie nie było do śmiechu. Ostatnie słowo brzmiało niczym obelga.
- Nicolas, proszę... - nie przyznałby się przed nią do tego, ale imię zabrzmiało tak... właściwie. Bezmyślnie zaczął bawić się pierścieniem na jego środkowym palcu.
- Czy Dumbledore wie?
- Nic mu nie mówiłam, ale sądzę, że tak.
- A czy... czy... - słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Czy ON wie?
- Twój ojciec? Sam mnie tu wysłał. Chciałby z tobą porozmawiać.
- Nie wiem, czy ja bym chciał.
- Nicolas, jesteśmy twoimi rodzicami - na te słowa blondyn obrócił się gwałtownie.
- Nie jesteście. Po prostu sprowadziliście mnie... nas na świat. To duża różnica.
- Proszę cię, synku... Jesteś do niego bardzo podobny, wiesz?
- Wyjdź stąd - jego spojrzenie stało się nagle obce, złe, a głos jakby niższy.
- Synku...
- Powiedziałem, wyjdź stąd! - fiolki stojące na najbliższej półce popękały. Przerażona kobieta wybiegła ze skrzydła. Wtedy chłopak opadł sflaczały na krzesło. Denerwowała go jego bezsilność, osamotnienie w tym wszystkim. Z rozmyślań otrząsnęła go dłoń chwytają za jego ramie. I ten dobrze mu znany, niezbyt lubiany, głos.
- Ja bym się na twoim miejscu porządnie napił.
Podniósł wzrok i napotkał wykrzywioną, jak zawsze lekko ironicznie twarz Malfoya.
- Podsłuchiwałeś?
- Słyszałem co nieco - Draco usiadł obok na wyciągniętym spod łóżka stołku. Sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów. - Zapalisz?
Wahał się chwilę, ale ostatecznie sięgnął do paczki. Zapalili razem. Malfoy z nieodgadnionym uśmieszkiem przyglądał się to jemu, to śpiącej dziewczynie.
- Na co się tak gapisz Malfoy?
- To zabawne. Harry Potter i Hermiona Granger, nadzieja i opoka Dumbledora, dziećmi Czarnego Pana. To wręcz wybitnie zabawne.
- To wcale nie jest zabawne.
- Siedzę tu sobie i palę razem z Potterem, który nie jest Potterem przy łóżku Granger, która nie jest Granger. Nic zabawniejszego nie mogło mnie spotkać.
- Chyba nie łapię twojego poczucia humoru - zaciągnął się i nagle coś go tchnęło. - Tak w ogóle, to co ty tu robisz?
Mina arystokraty momentalnie zrzedła. Pewność siebie zniknęła z jego głosu. Utkwił wzrok w ciemności.
- Przyszedłem do niej. Nie spodziewałbyś się, co? Arystokrata przejmujący się szlamą - zaśmiał się sucho na własne słowa. - Ostatecznie, okazało się, że nie jest szlamą. Jakie to życie jest pokręcone.
Tym razem to Nick zaśmiał się na jego słowa. Zaciągnął się porządnie ostatni raz i zgasił papierosa. Spojrzał na swojego towarzysza z dziwnym uśmiechem.

- A żebyś, Malfoy, wiedział, że jest cholernie pokręcone.

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział III

                Zaczaił się nie daleko sali, w której odbywały się lekcje z przeraźliwie nudnej historii magii. Harry nerwowo obracał w palcach drobny pierścionek. Miał zamiar zwrócić go właścicielce. Jeszcze nie dawno ekscytująca, wizyta sprawiła, że chciał uciec stamtąd jak najszybciej. Jednak stał w miejscu i w napięciu czekał na koniec lekcji. W końcu fala uczniów szóstego roku wylała się na korytarz. A na końcu wyszła ona. Upychała jeszcze pergaminy w na wpół otwartej torbie. Kiedy dołożyła do tego wielki podręcznik do transmutacji, który do tej pory trzymała pod pachą, torba stwierdziła, że to dla niej za dużo, że ma już dość i pasek łączący ramię z powierzchnią magazynową pękł. A zawartość majestatycznie rozłożyła się wokół wściekłej do granic możliwości ślizgonki. Na pewno z jej ust wydobyło się kilka słów z rodzaju tych nieprzyzwoitych. Jednak Harry był zbyt oddalony by cokolwiek usłyszeć. Wizerunek damy w opałach obudził w nim tę kroplę głęboko skrywanej rycerskości i młody gryfon podszedł bez słowa do blondynki i pomógł zbierać klamoty. Ellizabeth jednak nie chciała docenić ofiarności nastolatka. Wyrwała mu plik pergaminów i obróciwszy się na pięcie ruszyła przed siebie.
- Poczekaj! - Harry chwycił ją za ramię i obrócił twarzą do siebie co, biorąc pod uwagę jej drobną sylwetkę, wcale nie było takie trudne.
- Czego znowu chcesz, Potter? - Ellizabeth wiedziała, że gryfon ma nad nią fizyczną przewagę i wyrywanie się czy uciekanie nie ma sensu. A z resztą, czy tak na prawdę chciała odchodzić?
- Ja... - chłopak zapomniał nagle języka w gębie. I nie wiedział czy podziałał tak na niego jej świdrujący wzrok czy może niesforne kosmyki w artystycznym nieładzie. Jednakże widząc jej minę opamiętał się i szybko przypomniał sobie jak się wysławia pełnym zdaniem. - Chciałem Ci to oddać.
Wyciągnął z kieszeni drobną błyskotkę. Wyraz twarzy panny Malfoy zmienił się diametralnie, kiedy zobaczyła co Potter trzyma w swoich dłoniach. Tak się bała, że straciła go na zawsze. Pierścionek był dla niej ważną pamiątką, nigdy go nie zdejmowała. Kiedy zorientowała się, że go nie ma czuła się jakby straciła palec. A teraz leżał na wyciągniętej w jej stronę dłoni Pottera.
- Och... Dziękuję.
Wyciągnęła rękę, tak śmiesznie małą w porównaniu do dłoni chłopaka. Kiedy jej opuszki musnęły zimne srebro pierścionka dłoń Harry’ego nagle się zacisnęła. I równie szybko się otworzyła. Zawstydzony spuścił wzrok i ukrył dłonie w kieszeniach.
- Przepraszam - gdyby Ellizabeth nie patrzyła na jego twarz zupełnie nie byłaby świadoma, że z ust Pottera wydobył się jakiś dźwięk.
- Nie szkodzi, ja... ja już pójdę - dokładnie czuła ciepło opanowujące jej policzki.
- Tak... ja też - jednak nie odszedł od razu tylko przyglądał się malejącej sylwetce ślizgonki. A ona usilnie walczyła z chęcią spojrzenia za siebie.
~~***~~
                Harry nie miał najmniejszej ochoty pojawiać się w pełnym uczniów pokoju wspólnym Gryffindoru. Chodził po całym zamku bez większego celu, myślami będąc daleko. Nie mógł pozbyć się tego wrażenia, że coś mu umyka, że dzieje się coś wielkiego, a on tego nie zauważa. Był coraz bardziej sfrustrowany. Od jakiegoś czasu tliła się w nim ta całkowicie nieukierunkowana złość. Nawet nie złość, a wściekłość. I nic nie dawało upustu temu ciśnieniu, a ono narastało. Tak bardzo chciał znaleźć odpowiedzi. Jeszcze w wakacje kłócił się z Ronem, potrafił warczeć na wszystkich wokół. Niby potem się godzili, ale jednak coś wciąż wisiało w powietrzu. Jątrzyło. Podsycało. Truło. Do zamyślonego chłopaka bodźce z zewnątrz docierały jakby przytłumione. Ale dwa głosy wzbudziły jego zainteresowanie. Jakby się kłóciły, jednocześnie starając się zachować dyskrecje. Wrodzona ciekawość gryfona nakazała mu natychmiastowe sprawdzenie o co chodzi. A on, bądźmy szczerzy, nie zamierzał protestować. W tym momencie cieszył się, że miał ze sobą swoją pelerynę niewidkę. Okrył się nią i dopiero wtedy zaczął się zakradać do źródła dźwięków. Stojąc w bezpiecznej odległości mógł spokojnie obserwować szepczących nerwowo profesorów. A sprzeczających się Snape'a i profesor Black nie widywało się codziennie.
- Rozumiesz, że musisz bardzo dobrze wybrać moment? To nie będzie proste.
- Myślisz, że tego nie rozumiem, Severusie?
- Mam wątpliwości czy zdajesz sobie sprawę, że zamierzasz zniszczyć całe ich dotychczasowe życie!
- Czyli co, mam czekać aż zaklęcie odwali to za mnie?! Z całym szacunkiem, ale ono tym bardziej nie będzie delikatne! Sam wiesz, że to najłagodniejszy sposób!
- Pomogę Ci. Ale nie oczekuj ckliwych scen. Pozbawiłaś się całej tej otoczki już na samym początku.
- Wiem i bardzo tego żałuję. Ale co innego mogłam zrobić?!
- Na pewno było inne wyjście!
- Wciąż masz do mnie o nią żal?! Nie miałam na to żadnego wpływu! To był fatalny zbieg okoliczności!
- Fatalny zbieg okoliczności?! To była twoja fatalna pieprzona decyzja, Caroline!
- To nie ja go tam wysłałam!
- Mogłaś go nigdzie nie wysyłać! - mistrz eliksirów obrócił się gwałtownie i szybkim krokiem wymaszerował z komnat nauczycielki OPCM. Kobieta wołała jeszcze za nim, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Zapłakana weszła w głąb komnat nie kłopocząc sie nawet domykaniem na wpół otwartych drzwi wejściowych. A Harry miał zamiar to wykorzystać. Nawet nie wiedział co nim kierowało. Po prostu wiedział, że musi tam wejść, coś znaleźć. Szedł w stronę stojącej przy oknie ozdobnej komody, ale to jakby nie on kierował swoimi nogami. Rozejrzał się jeszcze czy nauczycielka na pewno go nie przyłapie. Nic jednak tego nie zapowiadało, jej zduszony szloch dało się słyszeć zza zamkniętych drzwi, może prowadzących do sypialni, może do łazienki. Trochę uspokojony chłopak otworzył drugą od góry szufladę. Pełna była luźnych skrawków pergaminu zapisanych odręcznym pismem, wyrwanych z jakichś książek stron i wycinków z gazet. Jednak nie to go interesowało. Przerzucił bezwartościowe skrawki, ale nie natrafił na nic szczególnego. Jednak wciąż czuł, że to czego szuka jest tu schowane i musiał to znaleźć, choćby niewiadomo co się działo. Wyciągnął swoją różdżkę i kierując ją w stronę szuflady wyszeptał
- Dissendium
Kartki lekko drgnęły, jednak nic więcej się nie wydarzyło. Ale Harry nie zamierzał się poddać. A gdyby tak... poprosić? Tylko jak? Może... Nie... A jakby...? Coś podsunęło mu wspomnienie. Hermiona wspomniała kiedyś, że przez pewien czas czarodzieje, głównie arystokracja, mieli niespotykaną słabość do łaciny. Dlatego wiele mebli słuchało poleceń właśnie w tym zapomnianym języku. I kiedy tylko Harry sobie o tym przypomniał wszystko potoczyło sie samo.
- Ostende habent absconditam[1].
Jak na zawołanie szpargały rozsunęły się ukazując skrupulatnie ukryte pudełeczka. Chwycił pierwsze z brzegu. Wiedział, że to ono, wręcz krzyczało do niego. Kiedy wyjął je z szuflady wszystko wróciło na swoje miejsce. A Harry po cichu wyszedł i skierował swoje kroki do pokoju życzeń.
~~***~~
                Hermiona zupełnie nie mogła skupić się na pracy domowej. Ciągle coś myliła, albo gubiła wątek. A to, jak do tej pory, się nie zdarzało. Coś nie dawało jej spokoju. Jak swędzące miejsce, którego nie można podrapać. Czasami miała wrażenie, że już wie o co chodzi, że złapała tą dręczącą myśl, jednak ona, jak na złość, właśnie w tym momencie jej umykała. Jej myśli kotłowały się wściekle i kompletnie nie mogła za nimi nadążyć czy ich uspokoić. Mogła tylko obserwować tą rwącą rzekę i próbować wyłowić z niej coś sensownego. Ale rybak był z niej kiepski. Chciała pójść do pokoju wspólnego, poobserwować ogień w kominku, może on ukoiłby burzę. Po drodze poczuła silne zawroty głowy. Świat uciekał jej  sprzed oczu. Łapiąc się resztek świadomości próbowała złagodzić nieunikniony upadek.
~~***~~
                Pokój życzeń był prawie pusty. Ściany przykryte taflami lustra pokazywały sylwetkę chłopaka z każdej strony. Dopiero teraz mógł zaobserwować wszystkie fizyczne zmiany. Jasne włosy, postawną sylwetkę i niby znajome, ale wciąż tak obce oczy. W centrum tego gabinetu luster pojawił się prosty fotel. Chłopak usiadł w nim. Wyciągnął schowane w kieszeni pudełeczko. Obrócił je kilka razy w palcach dokładnie mu się przyglądając. Na jego wierzchu wygrawerowano N.T.R., litery prawie się zatarły, ale wciąż można było je odczytać. Zajrzał do środka. Na malutkiej poduszeczce spoczywał srebrny pierścień. Wzdłuż całej obrączki wygrawerowano węża z szeroko otwartą paszczą jak gdyby zaraz miał kogoś zaatakować. Harry wyjął go i schował pudełko. Oglądał go z każdej strony. Od wewnętrznej strony wygrawerowano te same litery co na pudełku. Nałożył pierścień na palec. Pasował idealnie. Momentalnie poczuł się dziwnie. Jakaś tama w jego umyśle niespodziewanie puściła. Zalała go fala obrazów, słów. Miał wrażenie, że ogląda film w ekstremalnie przyspieszonym tempie. Jednak jego umysł pracując na skrajnie wysokich obrotach był w stanie połączyć wszystko w spójną i logiczną całość. A całość całkiem go przytłoczyła. Właśnie poznał Prawdę.



[1] z łac. Pokaż to, co ukryte

poniedziałek, 30 marca 2015

3000 wyświtleń!!!

Salazarze! Człowiek sobie spokojnie wchodzi, patrzy, a tu stuknęło 3000 wyświetleń!


 Tak, Dean dobrze widzisz (pozdrowienia dla SPNFamily, tak swoją drogą). Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas i odwiedzili mojego bloga. Te wyświetlenia naprawdę wiele dla mnie znaczą. Mam nadzieję, że wyświetleń będzie wciąż coraz więcej. Ze swojej strony zobowiązuję się jak najszybciej dodać następny poprawiony rozdział (III znaczy się). A jeśli tego nie zrobię to daje Wam pełne prawo do skopania mojego leniwego tyłka.

Ogólnie: jeszcze raz wielkie dzięki! Jestem tak szczęśliwa, że raczej nic sensownego już nie sklecę, dlatego podsumowanie pozostawiam Sammy'emu.


Pozdrawiam Was wszystkich,
Fortis                
&                  
 gościnnie            
bracia Winchester