Chłopak oddychał ciężko, a
stróżki potu spływały mu po twarzy. Przed oczami wciąż migały mu pojedyncze
obrazy. Kręciło mu się w głowie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
Przecież to było niemożliwe, po prostu niemożliwe. Nie mógł w to uwierzyć, nie
chciał. Dumbledore, Syriusz, Remus, ktokolwiek musiał wiedzieć. Powiedzieliby
mu. To musi być jakaś pomyłka. Chora zagrywka. Wszystko, tylko nie prawda. Na
jego nieszczęście to była najprawdziwsza prawda. Krew zaczęła gotować się i
wściekle pędzić w jego żyłach. Przecież chcieli go zamordować. Kiedy się
dowiedzą dalej będą chcieli. Przyjaciele, rodzina... nie istnieją. Zostali
tylko wrogowie. Zawsze chcieli go tylko wykorzystać. Jak kukiełkę. Gromadzona
od dawna złość dała o sobie znać. Dopiero teraz stała się niebezpieczna,
dopiero ukierunkowana mogła okazać się straszna.
Poderwał się z siedzenia. Z
wrzaskiem uderzył w taflę najbliższego lustra. Chwilę obserwował popękane
zwierciadło poczym przeniósł swoją uwagę na krwawiącą rękę. Kiedy podniósł
wzrok nie otaczały go już lustra. Otaczały go meble, pod nogami miał dywan.
Zdał sobie sprawę, że to salon, salon Dursley'ów. I wtedy już dobrze wiedział
jaki pomysł podsuwała mu jego podświadomość. Zaczął przewracać meble, tłuc
wazony, zastawę z szafek, rzucał lampami, rozrywał poduszki. Kiedy skończył
pokój wyglądał jak po przejściu wojsk, ale czuł się o wiele lepiej. Z jedynej
zamkniętej szuflady wyjął małą apteczkę. Postawił przewrócony przed chwilą
fotel, rozłożył środki opatrunkowe i starannie oczyścił i zabandażował dłoń.
Mógł sobie poradzić magią, ale nie chciał. Miał dziwną potrzebę pozostawienia
tej rany. Obserwowania jak się goi. Może zostanie blizna, fizyczny znak cierpienia.
Widok zdemolowanego salonu wujostwa sprawiał mu chorą satysfakcję. W tamtym momencie
nawet przez myśl mu nie przeszło, że jeszcze kiedyś zobaczy ten pokój w
podobnym stanie. I, że wzbudzi to w nim skrajnie inne emocje.
~~***~~
Zabranie drugiego pudełka było
dziecinnie proste. Wiedział, że musi je dobrze ukryć, że nie może trafić w ręce
właściciela. Wystarczy, że on przechodzi przez ten koszmar, więcej osób nie
musi. I naprawdę wierzył, że schowanie pierścienia wystarczy, by zapieczętować
prawdę. Zamyślony wpadł na kogoś. Czy ci ludzie nie mogą uważać, ciągle na
kogoś wpada!
- Och, przepraszam
ja... Harry?
Neville nie
był całkiem pewny czy wpadł na kumpla.
- Nic nie
szkodzi Neville.
Naprawdę
próbował być miły. Jego ton był tylko trochę sarkastyczny.
- Wszystko w
porządku?
- Ja... Źle
spałem, wiesz, to wszystko.
Neville nie
wyglądał na przekonanego, ale też nie zamierzał drążyć dalej tematu. Nie Potter
jest teraz najważniejszy.
- Szukałem
cie. Hermiona leży w Skrzydle Szpitalnym.
Niepokój
poraził Harryego niczym prąd.
- Co się
stało?
- W sumie nie
wiadomo. Ginny znalazła ją nieprzytomną w jej dormitorium. Nikt nie ma pojęcia
co się mogło stać, ani jak ją obudzić. Po prostu śpi.
W Skrzydle
zastał czuwających Rona i Ginny. Miał ochotę na nich krzyczeć, ale zamiast tego
usiadł koło Hermiony. Jej twarz pozostawała nieruchoma, ale pierś wciąż
rytmicznie się unosiła. Jeśli ma ją obudzić to o czym myśli, to może lepiej
żeby spała tak do końca życia. Bez potrzeby dźwigania ciężaru prawdy. Weźmie to
na siebie. Ona może dalej spać. Spokojna, niewinna.
- Gdzie
byłeś? - Ginny chciała spojrzeć mu w oczy, ale on zręcznie unikał jej wzroku.
- Musiałem
pobyć sam, poukładać kilka spraw.
- W takim
razie mam nadzieję, że poradziłeś sobie ze swoimi, jak to ująłeś, sprawami. My
tu się świetnie bawiliśmy - Ron gwałtownie wstał z krzesła.
- A co by to
zmieniło? - Harry równie poirytowany wstał zaraz za Weasley'em.
- Może to, że
nie byłbyś pieprzonym egoistą?!
- A ty
wygrałeś plebiscyt na przyjaciela roku?!
- Ale ja
chociaż się nie izoluję!
Harry nie
miał zamiaru kontynuować tej dyskusji. Zacisnął usta i usiadł z powrotem na
swoim miejscu. Widząc to Ron, cały czerwony obrócił się na pięcie i wyszedł.
Ginny chwyciła rękę szatyna.
- On wcale
tak nie myśli.
- Nie bardzo
mnie obecnie obchodzi co on myśli.
- Nie oceniaj
go źle, po prostu przeżywa bardzo tę sytuację.
- Jak my
wszyscy - spojrzał na zmęczoną twarz dziewczyny. - Idź odpocząć, ja zostanę z
Hermioną.
Ginny
uśmiechnęła się jedynie blado i opuściła Skrzydło Szpitalne. Harry został sam
na sam z przyjaciółką. Przyglądał się spokojnej twarzy. Twarzy coraz dziwniej
podobnej do jego własnej. Był prawie pewny, że obserwuje swoją siostrę.
~~***~~
Kiedy się ocknął bolały go całe
plecy od spania na twardym krześle. W Skrzydle zdążyło zrobić się całkiem
ciemno, nawet księżyc nie zaglądał przez okna. Harry'ego zaczęło prześladować
uczucie, że jest obserwowany. Wbił wzrok w najciemniejszy kąt pomieszczenia.
Udało mu się dostrzec delikatnie zarysowaną sylwetkę. Był prawie pewien, kto
się tam czai.
- Zamierza
Pani tak tam stać? - cień drgnął. Kobieta podeszła do łóżka szpitalnego. W
mdłym świetle stojącej na stoliku nocnym świeczki można było dostrzec jej
niepewną minę. Chłopak spojrzał na nią wyrazem złości i bólu na twarzy. Jednak
kiedy już się odezwał tępo wpatrywał się w pościel. - Szukałaś go, prawda?
- Czego? -
zrobiła przy tym niezbyt inteligentną minę, ale wywołało to tylko krótkie
parsknięcie ze strony nastolatka.
- Dobrze
wiesz czego. Pierścionka. Oboje doskonale wiemy co jej jest i jak ją obudzić.
Dzieli nas to, że ty chcesz to zrobić - ja nie.
- Masz go
przy sobie? - kobieta chciała dotknąć jego ramienia, on jednak odskoczył jakby
zamierzała go oparzyć. Kontynuował rozmowę z bezpiecznej odległości.
- Może. Wiesz
to w sumie zabawne. Caroline Black - Riddle moją matką - jego suchy śmiech
odbił się od pustych ścian. Jednak kobiecie nie było do śmiechu. Ostatnie słowo
brzmiało niczym obelga.
- Nicolas,
proszę... - nie przyznałby się przed nią do tego, ale imię zabrzmiało tak...
właściwie. Bezmyślnie zaczął bawić się pierścieniem na jego środkowym palcu.
- Czy
Dumbledore wie?
- Nic mu nie
mówiłam, ale sądzę, że tak.
- A czy...
czy... - słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Czy ON wie?
- Twój
ojciec? Sam mnie tu wysłał. Chciałby z tobą porozmawiać.
- Nie wiem,
czy ja bym chciał.
- Nicolas,
jesteśmy twoimi rodzicami - na te słowa blondyn obrócił się gwałtownie.
- Nie
jesteście. Po prostu sprowadziliście mnie... nas na świat. To duża różnica.
- Proszę cię,
synku... Jesteś do niego bardzo podobny, wiesz?
- Wyjdź stąd
- jego spojrzenie stało się nagle obce, złe, a głos jakby niższy.
- Synku...
-
Powiedziałem, wyjdź stąd! - fiolki stojące na najbliższej półce popękały.
Przerażona kobieta wybiegła ze skrzydła. Wtedy chłopak opadł sflaczały na
krzesło. Denerwowała go jego bezsilność, osamotnienie w tym wszystkim. Z
rozmyślań otrząsnęła go dłoń chwytają za jego ramie. I ten dobrze mu znany,
niezbyt lubiany, głos.
- Ja bym się
na twoim miejscu porządnie napił.
Podniósł
wzrok i napotkał wykrzywioną, jak zawsze lekko ironicznie twarz Malfoya.
-
Podsłuchiwałeś?
- Słyszałem
co nieco - Draco usiadł obok na wyciągniętym spod łóżka stołku. Sięgnął do
kieszeni i wyjął paczkę papierosów. - Zapalisz?
Wahał się
chwilę, ale ostatecznie sięgnął do paczki. Zapalili razem. Malfoy z
nieodgadnionym uśmieszkiem przyglądał się to jemu, to śpiącej dziewczynie.
- Na co się
tak gapisz Malfoy?
- To zabawne.
Harry Potter i Hermiona Granger, nadzieja i opoka Dumbledora, dziećmi Czarnego
Pana. To wręcz wybitnie zabawne.
- To wcale
nie jest zabawne.
- Siedzę tu
sobie i palę razem z Potterem, który nie jest Potterem przy łóżku Granger,
która nie jest Granger. Nic zabawniejszego nie mogło mnie spotkać.
- Chyba nie
łapię twojego poczucia humoru - zaciągnął się i nagle coś go tchnęło. - Tak w
ogóle, to co ty tu robisz?
Mina
arystokraty momentalnie zrzedła. Pewność siebie zniknęła z jego głosu. Utkwił
wzrok w ciemności.
- Przyszedłem
do niej. Nie spodziewałbyś się, co? Arystokrata przejmujący się szlamą -
zaśmiał się sucho na własne słowa. - Ostatecznie, okazało się, że nie jest
szlamą. Jakie to życie jest pokręcone.
Tym razem to
Nick zaśmiał się na jego słowa. Zaciągnął się porządnie ostatni raz i zgasił
papierosa. Spojrzał na swojego towarzysza z dziwnym uśmiechem.
- A żebyś,
Malfoy, wiedział, że jest cholernie pokręcone.