Gładka tafla łazienkowego lustra
odbijała jego zmęczoną, coraz mniej chłopięcą twarz. Przyjrzał się zapuchniętym
oczom i odnalazł nowe przebłyski zimnego granatu w dotąd niezmąconej zieleni.
Oszołomiony tymi zmianami nie spostrzegł, że jego własne odbicie zaczyna się
zniekształcać. Usta rozciągnęły się w wąskim, szyderczym uśmiechu, prawe oko
pociemniało, a ze spojrzenia bił jedynie chłód. Drugie oko zniknęło, straszył
tylko pusty oczodół, z którego wąską smużką płynęła krew po śladzie wytyczonym
przez głęboką bliznę. Twarz była poznaczona śladami po drobnych skaleczeniach i
ranach. Mimo że wciąż przystojna, przywodziła raczej na myśl piękno kamienia -
pustego i zimnego. Jak podobizny dawnych - mściwych i potężnych - bóstw. Nick
zorientował się, że kalekie odbicie patrzy na niego z pogardą, jakby stało się
kompletnie niezależne od właściciela. Przerażony odskoczył od przedziwnego
zjawiska. Uderzył plecami w zimną, wykafelkowaną ścianę szybciej niż powinien.
Przez jego ciało przebiegały porażające dreszcze. Szepty dotarły do jego uszu
nim mózg mógł złożyć z nich jakieś sensowne słowa. Czuł jakby znów spotkał
dementora. Strach ściskał go swoją śliską, mglistą łapą. Stał niczym
sparaliżowany - niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Przerażało go jego własne
odbicie. Odbicie będące źródłem szeptu tak syczącego i nieprzyjemnego, niczym
głos odległego upiora.
-
Zawiedzieszszsz...
-
Przegraszszsz...
Głosy
dochodziły z różnych stron. Pozornie identyczne, a jednak różne. Demoniczny
śmiech, który rozległ się chwilę potem, przyparł Nicka do ściany swą
beznadziejnością.
-
Zostanieszsz sssam, całkiem sssam...
-
SSSAM!
Głosy
zgrały się w dziką kakofonię, raniąc uszy chłopaka i ryjąc to słowo w jego
umyśle.
-
CAŁKIEM SSSAM!
Znów
ten śmiech. Ale Głosy zaczęły się już oddalać, albo sam się oddalał. Nie był
pewny. Najważniejsze, że jest daleko... Jest bezpieczny... Bezpieczny...
Obudził się zlany potem czując
irracjonalne przerażenie. Słońce jeszcze nie wzeszło. Nicolas nie miał pojęcia,
co mu się śniło, był jednak pewny, że nic przyjemnego. Przyciągnął leżącą koło
niego Ellizabeth jeszcze bliżej. Ciepło jej ciała uspokajało go. Nie zasnął już
tej nocy, ale trwał w bezruchu nie chcąc obudzić dziewczyny.
~~***~~
Wstali dosyć wcześnie jak na
sobotni poranek, ale chcieli mieć jak najwięcej czasu tylko dla siebie. Z
resztą nie chcieli aby ich spanie poza dormitoriami rzucało się w oczy. Zdawali
sobie sprawę, że spanie w pokoju życzeń jest tymczasowe. Starali się je
ograniczać, ale ciężko było zrezygnować z bliskości. W Wielkiej Sali
rozdzielili się, bo ostatecznie każde z nich musiało siedzieć przy swoim stole.
Gryfoni spuszczali wzrok, kiedy tylko ich mijał, a ślizgoni na widok Ellie
wymienili się jedynie sugestywnymi uśmieszkami. Mieszkańcy Domu Lwa rozstąpili
się, pozostawiając Nicolasowi mnóstwo miejsca na ławie. Został całkowicie
odizolowany. Wszyscy podświadomie zdawali sobie sprawę, że przestał tu pasować.
Jest ogniwem, które się wyłamało. Chłopak nie miał zresztą żadnych pretensji. Rozumiał.
Dzisiaj jednak czuł na karku palące spojrzenie. Rozejrzał się po sali. Wszyscy
zdawali się być zajęci posiłkiem i swoimi sprawami. Jednak po chwili
zorientował się, kto obdarza go nadmierną uwagą. Caroline Black, jego matka.
Ostatnio próbowała z nim porozmawiać, ale on skutecznie jej unikał. To, że
musiała zachować dyskrecję zdecydowanie działało na jego korzyść. Nie dawał jej
też żadnego pretekstu do wlepienia szlabanu. Nic. W pewien sposób był nawet z
siebie dumny. Wiedział, że nie może unikać jej w nieskończoność. Jednakże
niesprecyzowany termin działał uspokajająco. Popijając jajecznicę gorzką kawą
przyglądał się twarzom swoich kolegów i koleżanek. W pozornie beztroskim
zachowaniu dało się dostrzec napięcie. Wszyscy czekali na bliżej nieokreślone
"coś".
Zima zadomowiła się na dobre.
Prószył delikatny śnieg, a mróz różowił policzki. Jednak dla Ellie i Nicka była
to była idealna pogoda na spacer. Aura skutecznie zniechęciła potencjalnych
świadków, więc spokojnie mogli się cieszyć tylko sobą.
- Muszę
ci się do czegoś przyznać.
Chłopak
zatrzymał się i spojrzał ślizgonce prosto w oczy.
-
Unikasz swojej matki od kilku miesięcy, nie powiem, świetnie ci to wychodzi.
Ale nie mogąc porozumieć się z tobą przyszła do mnie.
Nick
z wrażenia puścił trzymaną do tej pory rękę dziewczyny. Jego twarz stężała.
-
Ciekawe czego od ciebie chciała?
-
Miałam zaaranżować spotkanie.
-
I świetnie się to Pani udało, panno Malfoy.
Oboje
jak na komendę obrócili się w stronę głosu. W cieniu pobliskich drzew stał
wysoki mężczyzna. Twarz osłaniał mu nisko opuszczony kapelusz. Zbliżył się do
zaskoczonych nastolatków zdejmując w międzyczasie nakrycie głowy.
-
Witaj synu.
-
Voldemort.
Ton
Nicka był gniewny. Nie spodziewał się takiego spotkania.
-
Co ty tutaj robisz?
-
Przyszedłem porozmawiać.
-
Tyle, że nikt nie chce tutaj z tobą rozmawiać. - Chłopak odwrócił się z
zamiarem szybkiego odejścia.
-
Twoja siostra umiera.
To
jedno proste zdanie wbiło go w ziemię. Odwrócił się na pięcie i zbliżył do
mężczyzny.
-
Kłamiesz. KŁAMIESZ!
Silny
podmuch zmiótł śnieg wokół nich. Nick ciężko oddychał.
-
Nie mogę jej tego zrobić, rozumiesz. Nie mogę jej tego pokazać.
-
Więc skazujesz ją na powolne umieranie - ton Voldemorta był nieznośny i
bezlitosny.
- To
twoja wina!
-
Taka jest cena zaklęcia. Albo je zdejmiesz, albo pochłonie swoją ofiarę.
-
Przyszedłeś tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Mogłeś wysłać sowę.
-
Chciałem cię zobaczyć. Porozmawiać. Jeśli masz mi pomóc.
-
W niczym nie zamierzam ci pomagać, nie chce mieć z wami nic wspólnego! - Ruszył
w stronę zamku, ale silna ręka powstrzymała go. Skóra na przedramieniu zaczęła
go palić. Podwinął szybko rękaw, ale Voldemort wciąż go trzymał. Na skórze
pojawiły się czarne linie powoli układające się w znany już mu kształt. Mroczny
Znak.
-
Urodziłeś się z nim chłopcze. Nie uciekniesz od swojego przeznaczenia!
-
Pierdolę przeznaczenie, do niczego mnie nie zmusisz!
Tym
razem udało mu się wyrwać rękę i uciec od mężczyzny. Biegł ile sił w nogach,
zbyt oszołomiony by pamiętać o Ellizabeth. Ta patrzyła za oddalającym się
chłopakiem.
-
Ma rację, do niczego go nie zmuszę. Z resztą nie będę musiał. Sam do mnie
przyjdzie - Voldemort uśmiechnął się paskudnie przyprawiając nastolatkę o
ciarki. Jakby spod ludzkiej maski wychynęła na chwilę jego okropna jaszczurza
twarz.
-
Do widzenia panno Malfoy - założył z powrotem kapelusz i zniknął w cieniu
Zakazanego Lasu. Ellizabeth nie zostało
nic innego jak ruszyć z powrotem do zamku i znaleźć Nicolasa.
~~***~~
W skrzydle szpitalnym nie zastał
nikogo. Wszedł najciszej jak mógł, by nie zwrócić uwagi Pani Pomfrey, która
zapewne kryła się w swoim gabinecie. Podszedł do jedynego zajętego w tym
momencie łóżka. Do jej łóżka. Leżała cały czas w tej samej pozycji, niby przez
ten czas nic się nie zmieniło. Ale kiedy przyjrzał jej się dokładnie
spostrzegł, że policzki jej się zapadły, skóra stała się matowa i szarawa. Cała
była jakby drobniejsza, bardziej krucha. Złapał ją za dłoń. Była chłodna, tak
jak się spodziewał. Przysiadł na stołku i zaczął obracać w rękach obrączkę
bliźniaczo podobną do tej, którą sam nosił na palcu. Grawerunek był tylko
trochę odmienny. Wąż miał zamkniętą paszczę, ale w jego pozornym spokoju czaiło
się coś niepokojącego. Jego ciało owijało się wzdłuż całego pierścienia. W
środku zgrabnymi literami utrwalono inicjały K.C.R. Zacisnął pięść. Nie mógł
pozwolić jej umrzeć. Wiedział, że jest za słaby, żeby choćby pomyśleć o innym
wyjściu. Jego decyzja była samolubna, ale z drugiej strony nie baczył tylko na
swoje uczucia. Powinien pozwolić jej się z tym zmierzyć samej. Choćby z
szacunku. Głęboko odetchnął. Delikatnie wsunął pierścionek na środkowy palec
swojej siostry. I czekał. Pełen lęku i niepokoju, czekał. A czas jakby
złośliwie zwolnił. Wstrzymał nieświadomie oddech, kiedy na policzki dziewczyny
zaczęły wstępować delikatne rumieńce. I kiedy myślał, że już nic więcej się nie
wydarzy ona zaczerpnęła gwałtownie powietrza i otworzyła oczy. Jakby wynurzyła
się z głębokiej wody. Patrzyła na ścianę przed sobą, potrzebując chwili na
całkowity powrót do siebie. Czekała aż myśli w jej głowie przestaną galopować.
Kiedy nastał spokój wreszcie spojrzała na chłopaka.
-
Nicolas? - dotknęła dłonią jego policzka nie dowierzając, że siedzi tuż obok
niej. Że naprawdę istnieje.
-
Witaj wśród żywych Kate - uśmiechnął się do niej, ale zaraz spoważniał. -
Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie możesz się teraz zdradzić. Nic nie wiesz, nie
pamiętasz. Po prostu spałaś, a teraz się obudziłaś. Dalej musisz być Hermioną
Granger. Nikt nie może się zorientować, rozumiesz?
-
Chyba tak, chociaż wciąż jestem troszeczkę skołowana. Gdzie idziesz? - Nick już
stał w drzwiach.
-
Nigdzie. Przecież mnie tu w ogóle nie było - puścił jej oczko i wyszedł
pośpiesznie. Położyła głowę na poduszce próbując ogarnąć to wszystko. Spojrzała
za okno. Słońce już chyliło się ku zachodowi.
-
Idealna pora by zacząć przedstawienie - uśmiechnęła się do siebie i zrzuciła
stojącą na stoliku szklankę z wodą.
~~***~~
Znalazła go palącego w
opustoszałym patio. Właśnie rzucił na ziemię wypalonego papierosa i wyciągnął
kolejnego. Zaciągnął się głęboko.
-
Więc jednak mojemu bratu udało się wciągnąć cię w ten okropny nałóg?
Obejrzał
się i spojrzał na nią zaskoczony.
-
Martw się własnym sumieniem moja droga. Masz czym.
Widział,
że ją zabolało. Ale o to mu chodziło. Chyba.
-
Wiem, że źle zrobiłam, okay? Ale nie miałam wyboru. Czarnemu Panu się nie
odmawia. Znasz moją sytuację. A poza tym nie mogłeś robić tych dziecinnych
uników w nieskończoność!
-
Dziecinnych uników? Żartujesz sobie?
-
Dorośli ludzie się tak nie zachowują Nick! Powinieneś z nimi porozmawiać,
przynajmniej z matką.
- Ona
nie jest moją matką, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
-
Ja też nie jestem dumna ze wszystkiego co zrobili moi rodzice. Ale to wciąż moi
rodzice. I ich kocham.
Patrzył
jak w jej oczach czają się łzy. Ale po chwili otarła delikatnie oczy i schowała
się za najzimniejszą ze swoich masek.
-
Ellizabeth... - chciał ją złapać za rękę, ale ona się odsunęła.
-
Daj znać jak dojrzejesz Riddle.
I
oddaliła się szybkim krokiem nie zaszczycając go choćby spojrzeniem.
-
Kurwa mać!
-
Czyli jednak plotki nie kłamią.
Zza
kolumny ktoś wyszedł. Nawet nie musiał patrzeć kto to. Znał głos. Aż za dobrze.
-
Teraz podsłuchujesz ludzi Ron?
-
Nie udawaj takiego zadowolonego z siebie dupka. Twój sekret się wydał.
-
Z nas dwóch to nie ja jestem tutaj dupkiem. Daj spokój, przyjaźnimy się od lat.
-
Nie zamierzam się zadawać z wypierdkiem Sam-Wiesz-Kogo.
-
Ron, bądźmy poważni. Zamierzasz zakończyć naszą przyjaźń od tak?
-
Przyjaźniłem się z Harrym Potterem, prawdziwym gryfonem, wrogiem Voldemorta i
Ślizgonów. A teraz kim ty właściwie jesteś? Na pewno nie gryfonem, On to twój
ojciec, a umawiasz się z tą blond wywłoką...
-
Nie nazywaj jej tak!
-
Będę ją nazywał jak mi się kurwa podoba!
-
Chyba masz rację, ja też przyjaźniłem się z zupełnie innym człowiekiem.
-
Możesz mieć pewność, że cała szkoła będzie o tobie gadać!
-
Jakby już nie gadała! Ale ty chociaż będziesz miał swoje pięć minut, bo o to
przecież ci chodzi, niedowartościowany gwiazdor. - Nick splunął koło nóg
Weasleya. Ten podszedł do niego i spojrzał mu prosto w oczy.
-
Zniszczę cię, jeszcze pożałujesz, że nie umarłeś w kołysce.
Nick
nie zdążył mu jednak na to nic odpowiedzieć. Z resztą Ronald zdążył już skupić
swoją uwagę na dwóch ślizgonach, którzy przyglądali mu się krzywo.
-
Rzeczywiście, powiedziała ruda pała co wiedziała. - Blaise miał na twarzy ten
swój zadziorny uśmiech, ale Nicolas widział jego zbielałe pięści.
-
Spadaj stąd Wieprzlej, bo mnie różdżka zaczyna świerzbić. Chyba, że chcesz
dołączyć do swojej szlamy w Skrzydle. To się da załatwić.
Nick
nie był pewny, kogo ta uwaga ubodła mocniej. Ronalda czy wypowiadającego ją
Malfoya.
-
Pieprzcie się wszyscy trzej - Ron wiedział, że nie ma szansy przeciwko nim
wszystkim. Dlatego rzucił ostatnie spojrzenie Nickowi i wrócił do zamku. Kiedy
Riddle był pewny, że tamten go nie usłyszy zajął się zadowolonymi z siebie
ślizgonami.
-
Nie musieliście się wtrącać, poradziłbym sobie.
-
Nie wątpimy.
-
Nie bierz tego osobiście. My to traktujemy jako rozrywkę. Swoją drogą masz moje
papierosy.
-
A ty ukradłeś moją paczkę, jesteśmy kwita, Malfoy.
~~***~~
- Tak się cieszę, że do nas
wróciłaś Herm - Ginny nie mogła się odczepić od przyjaciółki.
-
Tak, ja też się cieszę, ale puść mnie, b o
nie mogę oddychać.
-
Przepraszam, po prostu strasznie się za tobą stęskniłam.
-
Właśnie, a propos tęsknoty, to gdzie podział się Ron?
-
Mówił, że spotkamy się na obiedzie. Podobno musiał załatwić coś ważnego. Ciekawe o co może
chodzić?
-
No właśnie, ciekawe... - Kate zmartwiła ta sytuacja. Była prawie pewna, że
chodzi o jej brata.
-
W sumie to możemy już tam iść, obiad zaraz się zacznie.
W
Wielkiej Sali zebrała się już prawie cała szkoła. Wszyscy szeptali i wymieniali
się pogłoskami. W powietrzu unosiło się ogólne podniecenie. Ron Weasley
siedział w towarzystwie całej drużyny quidditcha. Wpatrywał się w drzwi i
czekał. Czekał aż jego ofiara przekroczy próg. Wreszcie przyszedł. Wyprostowany
i dumny, choć wydawał się nieobecny duchem. Wpatrywał się w stół ślizgonów.
Wreszcie zbliżył się do stołu gryfonów, a wtedy Ron ruszył do akcji.
-
Masz coś, co nie powinno dłużej do ciebie należeć.
Nicolas
odwrócił się jak na komendę.
-
Nie mam nastroju na twoje głupie zaczepki. Mów jasno czego chcesz.
-
Jak sobie życzysz. Rozmawiałem z całą drużyną i zgodziliśmy się, że nie chcemy
aby ktoś z nazwiskiem Riddle był naszym kapitanem. Z resztą w ogóle nie chcemy
żebyś był częścią naszej drużyny.
Nick
nie wierzył własnym uszom. Spojrzał na siedzącą drużynę. Wszyscy spuścili
głowy, nikt nie spojrzał mu w oczy.
-
Nie mówisz tego poważnie. - W chłopaku ból i niedowierzanie mieszały się z
wściekłością. Jak oni mogli?
-
Całkiem poważnie. Oddaj mi odznakę, Riddle. - Uczniowie nie wytrzymali. Teraz
wszyscy gapili się na nich ze wstrzymanym oddechem. Takiej sensacji się nie
spodziewali. Takiego końca ery Złotego Chłopca z resztą też. Nick sięgnął pod
swoją szatę. Zawsze nosił odznakę kapitana przy sobie. Był do niej przywiązany.
A ta kreatura o tym wiedziała. Przyjrzał jej się dokładnie po raz ostatni.
Wziął wdech i spojrzał groźnie Ronaldowi w oczy. Wepchnął mu odznakę w ręce.
-
Pożałujesz tego co zrobiłeś. I wy też! - Gryfoni przy stole struchleli. W tym
momencie groźba wydawała się bardzo realna. Wyszedł szybkim krokiem z Wielkiej
Sali nie patrząc już na nikogo. Trzasnęły za nim drzwi, a wraz z nimi pękła
pobliska waza i dzbanek z sokiem. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi,
wszyscy w ciszy wpatrywali się w drzwi. Ciszę tę zakłóciła dopiero Ellizabeth,
która wstała pośpiesznie i pobiegła za chłopakiem. Jej wyjście zapoczątkowało
ożywiony szum rozmów. Kate miała ochotę zrobić to samo co jej młodsza
koleżanka, ale wiedziała, że to by ją zdradziło. Dlatego siedziała dalej na
swoim miejscu i obdarzała Rona najbardziej karcącym spojrzeniem na jakie mogła
się zdobyć.
-
Jak mogłeś tak postąpić, to twój najlepszy przyjaciel! - Ron przeniósł swój
wzrok na nią, choć miała wrażenie, że patrzy bardziej przez nią, niż na nią.
-
Moim przyjacielem jest Harry Potter. A Harry Potter umarł, by mógł narodzić się
ON.
Nikt
więcej się już nie odezwał.
"Strach przed imieniem zwiększa strach przed
tym kto je nosi"
~~***~~
- Nicolas zaczekaj!
Ellizabeth
biegła za chłopakiem, ale i tak nie mogła go dogonić. W końcu jednak pozwolił
jej się złapać.
-
Mój świat właśnie się roztrzaskał Ellie, ja... ja myślałem.... W sumie nie wiem
co ja sobie wyobrażałem!
-
Wiem, że cię zranił, że ci ciężko, wiem...
-
Ja już nie wiem kim jestem, walczę z niewiadomo kim...
-
Ja wiem kim jesteś - Ellizabeth musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu prosto
w oczy. - Jesteś najwspanialszym facetem jakiego spotkałam, jesteś
inteligentny, opiekuńczy i bez ciebie nie wiem kim ja bym była. Może dla reszty
przestałeś nim być, ale dla mnie zawsze będziesz Złotym chłopcem. Dlatego nie
pieprz głupot. Razem możemy wszystko Nick. Kocham cię.
Pocałował
ją jak jeszcze nigdy. Włożył w to wszystkie emocje jakie się w nim gotowały. I
w zamian poczuł się silny jak jeszcze nigdy w życiu.
~~***~~
Święta minęły we względnym
spokoju. Niewiele osób postanowiło zostać w tym czasie w Hogwarcie. Nick nie
przyjął propozycji Ellizabeth i nie pojechał z nią. Jakoś nie czuł, że to
odpowiednie. Z Kate ustalili, że pojedzie do Weasley'ów, tak jak co roku, by
nie wzbudzać podejrzeń. Wiedział, że coraz trudniej jej udawać, ale zgadzali
się, że tak będzie lepiej.
Kręcił się po opustoszałych
korytarzach bez większego celu. Podobał mu się Hogwart w takim wydaniu. Cichy,
spokojny. Jednak jego spokój zmącił nadchodzący z naprzeciwka Snape. I Nick był
przekonany, że nie pojawił się tu przypadkiem.
-
Do mojego gabinetu Riddle. - Nietoperz nawet nie spojrzał na chłopaka, skręcił
w odpowiedni korytarz. A nastolatek nie miał wyjścia - ruszył za profesorem.
Kiedy dotarli na miejsce Snape zamknął drzwi za nimi. Usiadł za swoim biurkiem.
-
Siadaj - wskazał uczniowi krzesło na przeciwko. - Przejdę do rzeczy. Masz
problem z kontrolą. A to może okazać się niebezpieczne.
-
Nie rozumiem o co Panu chodzi, profesorze.
-
Pęknięte fiolki, naczynia, nagłe podmuchy powietrza, samozapłony. Rzucasz magią
bez kontroli. Musisz nauczyć się to kontrolować.
-
Aż tak się Pan o mnie nagle martwi?
-
Twoja matka poprosiła mnie, żebym Ci pomógł.
-
Wiedziałem. Może moja matka powinna w końcu dać sobie spokój. - Już zdążył
wstać, ale zimny głos nauczyciela posadził go z powrotem.
-
Obiecałem, więc cię nauczę. Wierz mi, też nie cieszy mnie twoje towarzystwo.
Przyjdź jutro po śniadaniu - Nick wyglądał jakby dalej chciał się kłócić. - Skończyłem. Do widzenia,
Riddle.
Wyszedł
pośpiesznie. Przysiadł na pobliskim parapecie i uspokajał myśli. Przy okazji
uświadomił sobie ważną rzecz. Dziś była Wigilia. Może Ellizabeth miała racja?
Być może czas już dorosnąć. Zebrał się w sobie. Poszedł do swojego dormitorium
trochę się ogarnąć. Kiedy był już gotowy musiał walczyć ze sobą żeby wyjść z
wieży. W końcu mu się udało. Dokładnie wiedział gdzie mieszka jego matka.
Zapukał dwa razy. Czuł się jak przed ważnym egzaminem. Otworzyła mu szczerze
zdziwiona.
-
Nicolas?
-
Chyba czas żebyśmy porozmawiali matko.
~~***~~
Koniec roku zbliżał się wielkimi
krokami. Wszyscy już czuli nadchodzące wakacje. Owutemy mieli już za sobą,
czekali tylko na zakończenie roku.
Nicolas nie podzielał ogólnej wesołości. Ostatecznie Hogwart był jego
pierwszym prawdziwym domem. Nie chciał go opuszczać.
-
O czym myślisz? - Ellizabeth przyglądała się jego zamyślonej twarzy.
-
O pożegnaniach.
-
Hej, nie bądź taki poważny. Zaraz zaczynają się wakacje. Może i ty kończysz
szkołę, ale ja mam tylko dwa miesiące wolności i na pewno nie zamierzam się
zadręczać.
-
Jak sobie księżniczka życzy.
Pocałował
ją krótko. W tym momencie jakaś długa sylwetka przesłoniła im Słońce.
-
Jeśli dalej słuchasz moich rad, Riddle, to powinieneś pojawić się na Grimmauld
Place niezwłoczni po powrocie z Hogwartu.
Snape
odszedł tak szybko jak się pojawił czerpiąc osobistą satysfakcję, że przerwał
im w takim momencie. Kiedy profesor oddalił się na bezpieczną odległość Ellie
nie wytrzymała i parsknęła takim śmiechem, że musiała schować twarz w koszuli
Nicolasa. A on śmiał się razem z nią.
~~***~~
Od rana ulice Londynu były
katowane przez nieustępliwy deszcz. Nicolas osłaniał się parasolem, ale po
przebyciu całej drogi na Grimmauld Place 12 czuł, że jego ubranie jest
wilgotne. Wszedł do domu najciszej jak potrafił, parasol porzucił na stojaku, a
płaszcz odwiesił na wieszak. Starał się przy tym nie obudzić zamkniętej w
ramach seniorki rodu Blacków. W kuchni paliło się światło. Musiał podejść
bliżej by przysłuchać się toczonej rozmowie.
-
Naprawdę to proponujesz Albusie? Chcesz go zabić, przecież to jeszcze chłopiec.
Molly
Weasley wydawała się szczerze zmartwiona.
-
Lord Voldemort też był kiedyś chłopcem.
Zachrypnięty
głos Alastora Moody'ego poznałby wszędzie.
-
Czyli nie ma innego rozwiązania?
Remus
Lupin wspierał Panią Weasley.
-
Pamiętajcie, że powinno ich być dwoje. Dalej nie wiemy kim jest jego siostra.
Kingsley
Shacklebolt starał się spojrzeć na wszystko racjonalnie.
-
Będziemy musieli podjąć drastyczne środki, kochani.
Dumbledore
wydawał się zmęczony.
-
Wybaczcie, że się wtrącę, ale już nie mam ochoty tego słuchać.
Wszyscy
spojrzeli na chłopaka, który pojawił się w kuchni znikąd.
-
Panie Riddle, co Pan tutaj... - McGonagall otrząsnęła się pierwsza.
-
Początkowo przyszedłem zabrać swoje rzeczy. W końcu mieszkałem tutaj jakiś
czas. Ale potem usłyszałem waszą rozmowę. Nie spodziewałem, że Zakon Feniksa
dalej się tu spotyka. W końcu teraz ten dom należy do mnie.
-
Jak śmiesz ty mały... - Moody już podnosił się od stołu, ale ręka Dumbledorea
skutecznie go zatrzymała.
-
Masz rację Nicolasie, Syriusz przepisał ten dom na ciebie. Jesteś dorosły,
możesz decydować.
-
Wspaniale. W ramach wdzięczności rozwiążę dla was jedną zagadkę. Kate,
zakończmy to przedstawienie.
Kate
wstała od stołu, a szok odmalował się na każdej z twarzy, w mniejszym lub
większym stopniu. Pomijając oczywiście Severusa. On był kompletnie
niewzruszony.
-
Hermiona, nie żartuj... - Ginny wyglądała jakby za chwilę miała zemdleć.
-
Ty zdradziecka suko! - Ron poderwał się mało nie przewracając krzesła.
-
Ronaldzie! - Pani Weasley nie kryła oburzenia. Plask. Ręka Kate trafiła
bezbłędnie.
-
Nie waż się nigdy mnie tak nazywać.
-
A teraz, kiedy już się napatrzyliście idźcie planować zamordowanie swoich
przyjaciół, ludzi, których traktowaliście jak członków rodziny, gdzie indziej.
Opuście mój dom.
Dumbledore
wstał bez słowa, a za nim pozostali. Wszyscy po kolei wyszli
z mieszkania. Nicolas obserwował ich przez okno. Wszyscy, którzy byli
ważną częścią jego życia rozpływali się właśnie w strugach deszczu. Chłopak
zabrał z wieszaka swój płaszcz.
-
Dokąd idziesz? - Kate stała w drzwiach kuchni z kubkiem zimnej już herbaty.
-
Spotkać się z ojcem.
Po
chwili zniknął w mrokach ulicy.