.......................................................................................................................................
Widział ją. Chciał do niej biec,
krzyknąć, ale nie mógł choćby drgnąć. Czuł ucisk w klatce piersiowej. Spojrzała
na niego i z delikatnym uśmiechem powiedziała:
- Obudź się
wujku! – zaraz, co?! Sen zaczął się rozmywać, ale ucisk nie ustał. Powoli
wracał do rzeczywistości. Otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył to Hope. Ale
co, na Merlina ona tam robiła?! Przy okazji rozgryzł skąd wziął się ucisk.
Dziewczynka najzwyczajniej w świecie na nim siedziała.
- Hope,
dlaczego nie jesteś w swoim łóżku?
- Bo u
ciebie był zły potwór. Krzyczałeś i się obudziłam. Moja mamusia mówi, że
najlepszym lekarstwem na złe potwory jest obecność kogoś z dobrym potworem.
Mamusia tak robiła i zawsze działało – wzruszyła ramionami. Nick właśnie pojął
znaczenie „potworów”. Postrzeganie świata przez to drobne dziecko było dość
intrygujące. Przypominała mu trochę pannę Lovegood.
- I dlatego
tu przyszłaś?
- Aha – nie
wiadomo, kto był bardziej zdziwiony. Nick zachowaniem Hope, czy Hope szokiem
Nicka.
- Która
godzina? – dziewczynka wychyliła się i spojrzała na zegarek.
- Ósma –
Nick uspokojony opadł na poduszki. – Ale ta długa laseczka jest na czwórce.
- Co?! Mamy
dziesięć minut na ubranie i dotarcie na śniadanie. Moja siostra ma kilka
dziwactw. Jednym z nich jest jedzenie śniadania punkt ósma trzydzieści –
dziewczynka szczerze się roześmiała. Po chwili oboje uwijali się jak w ukropie.
Nick z tego wszystkiego ubrał spodnie tył na przód. Miał ochotę powiedzieć mało
cenzuralne słowo, ale ostatecznie ugryzł się w język. Dzięki Kate znał kilka
„kobiecych” zaklęć, więc nie musiał rzucić się ze szczotką na włosy Hope.
Biegli ile sił w nogach. Pod drzwiami chwilę uspokajali oddechy. Na szczęście
zjawili się punktualnie. Usiedli przy suto zastawionym stole. Kate przywitała
go całusem w policzek. Z Malfoyem skinęli sobie jedynie głowami.
Blondynka w
tym czasie kucnęła przy dziewczynce.
- Jestem
Kate – wyciągnęła do niej rękę z uśmiechem. Dziewczynka z wahaniem spojrzała na
Nicka. Ten przytaknął jej z uśmiechem.
- Mam na
imię Hope – uścisnęła dłoń kobiety.
- Lubisz
naleśniki?
- Uwielbiam!
- To zaraz
Ci przyniosę – Kate wyszła, a atmosfera zrobiła się bardziej ponura. Draco
pochylił się w stronę Nicolasa.
- Dużo
ryzykujesz – niestety Riddle nie zdążył odpowiedzieć, gdyż do pomieszczenia
wparował Zabini. Usiadł przy stole i teatralnym gestem wsadził sobie serwetkę
za kołnierz.
- Coś mnie
ominęło? – spojrzał na osłupiałych mężczyzn.
- Nie –
odpowiedzieli zgodnie.
- Na pewno?
- Tak! – warknęli
rozdrażnieni.
- Okej,
okej, tylko pytałem. Wyluzujcie – przeniósł wzrok na Hope. – Ale tej młodej
damy jeszcze nie miałem przyjemności poznać.
- Jestem
Hope.
- Ja jestem
Blaise – pochylił się w jej stronę. – Ale możesz mi mówić Diabeł – mrugnął do
niej porozumiewawczo. Hope przytaknęła z uśmiechem. W tym momencie wróciła Kate
z talerzem naleśników.
- Och, Kate,
skąd wiedziałaś, że uwielbiam naleśniki? – Zabini miał zamiar pochwycić talerz
ciepłego jedzenia.
- To nie dla
ciebie Zab – postawiła talerz przed Hope. – Smacznego – uśmiechnęła się do
niej. Diabeł miał zbolałą minę.
- Bo mnie to
się już nic nie należy! – mruknął niezadowolony.
- Och daj
spokój Diable – Kate cmoknęła go w policzek.
- Hej, ja
też jestem nieszczęśliwy! – Draco był autentycznie oburzony. Jego Kate
pocałowała w usta.
- Lepiej Ci?
– zapytała.
- No może na
razie wystarczy – spojrzał na kobietę z chytrym uśmiechem. Nick wywrócił
oczami. Jednak nagle się roześmiał widząc rozpłaszczającego się na twarzy
blondyna naleśnika. Sprawcą był oczywiście nikt inny jak szanowny pan Zabini.
Nick musiał przerwać swój śmiech, kiedy Draco wylał na niego całą zwartość
butelki z syropem klonowym. Po chwili w jadalni miała miejsca ogromna bitwa na
jedzenie. Ktoś ją jednak musiał przerwać. I choć może i pośrednio, ale dokonał
tego Tom Riddle. Nick złapał się za nadgarstek. Stwierdził, że ojciec musi być
w naprawdę kiepskim humorze skoro sprawia mu aż taki ból. Wszyscy stali się na
powrót bardzo poważni. Jedynie Hope nie mogła pojąć tak nagłej zmiany w
zachowaniu dorosłych.
- Muszę iść
– Nick wstał energicznie od stołu. Przed wyjściem skierował swoją uwagę na
dziewczynkę. – Zostań tu, dobrze? Niedługo wrócę – dziecko przytaknęło.
~~***~~
Dotarł do potężnych, zdobionych
wrót. Miał zamiar zapukać, jednak nim zdołał choćby zbliżyć pięść do zimnego
drewna, wrota stanęły przed nim otworem. Czuł się trochę jak w niskobudżetowym
horrorze. Przeszedł przez próg, a ozdobny kawał drewna usłużnie się za nim
zamknął z cichym trzaśnięciem. Jego ojciec siedział za potężnym biurkiem. Nie
nosił munduru. Miał na sobie jedną z szat. Choć wydawała się gładka, zdobiona
była granatowymi, połyskującymi nićmi. Dół stroju sprawiał wrażenie lizanego
przez ciemne płomienie. Słowem strój prezentował się upiornie. Zdaniem młodego
mężczyzny idealnie pasował do szaleńca, jakim był jego ojciec. Nicolas nie
zapominając o zasadach, zasalutował i pokłonił głowę przed swoim „panem”.
- Brudzisz
mi podłogę – tak, Voldemort zawsze witał swojego syna bardzo przyjaźnie. Nick
spojrzał pod nogi. Dopiero teraz uświadomił sobie, że się nie wyczyścił i, że
syrop klonowy obficie skapuje z jego munduru. Machnął różdżką, aby naprawić
swój błąd. Voldemort odwrócił się do niego plecami. Blondyn jakby nie zważając
na niego usiadł wygodnie na skórzanej kanapie.
- Mam dla
ciebie dobrą wiadomość. Pojedziesz do swojego ukochanego Hogwartu. Tym razem za
moją zgodą – spojrzał na Nica ostro. Młodszy wytrzymał spojrzenie. – Znajdziesz
mi wśród siedmiorocznych odpowiednich kandydatów na szpiegów. Ktoś w Hogwarcie
nie jest do końca przekonany, co do moich rządów.
- Chcesz się
wysługiwać dziećmi?
- Mam ci przypomnieć,
co ty robiłeś w ich wieku? – na ustach mężczyzny wykwitł złośliwy uśmiech. Nick
doskonale pamiętał, co wtedy robił. I wcale nie był z tego dumny. Jednak
odznaczenia na jego piersi nie wzięły się znikąd.
- Nie zrobię
tego – Voldemort nie specjalnie przejął się odpowiedzią syna. Spojrzał w stronę
okna.
- Urocza ta
twoja sierota. Szkoda by było, gdyby stało się coś takiemu bezbronnemu dziecku
– Nick zrozumiał aluzję. Doskonale wiedział, do czego ten potwór jest zdolny. Nie
chciał, aby Hope coś się stało. To było tylko małe dziecko. Zgodził się. Nie
miał innego wyjścia.
- Jak miło
synu, że jednak spodobała ci się moja propozycja. Weźmiesz ze sobą Dracona –
Nick znów chciał protestować. – Chyba, że wolisz towarzystwo Belli – blondyn z
dwojga złego wolał Malfoya. On był chociaż stabilny psychicznie. – Zrobicie to
jutro, po obiedzie – tymi miłymi słowy Tom Riddle zakończył to urocze, rodzinne
spotkanie i wyszedł z pomieszczenia zarzucając swoją mroczną szatą. Nick nie
chciał być wiele gorszy i wychodząc trzasnął drzwiami na tyle mocno, aby trzy
czwarte twierdzy dowiedziało się o jego podłym humorze. Jak tak dalej pójdzie
to wpadnie w stan permanentnego niezadowolenia.
~~***~~
Choć zadbano o to, aby podać
najlepszy obiad, to generał Riddle nie miał zamiaru go ruszyć. Jakoś na myśl o tym,
co go czeka tracił cały apetyt. Nie można było tego jednak powiedzieć o Hope,
której najwyraźniej pokaźny, ciepły posiłek przypadł do gustu. Czas, kiedy
włóczyła się samotnie i głodowała odcisnął na niej piętno.
- Chcesz iść
ze mną do Hogwartu? – zapytał mężczyzna. Być może to ostatnia szansa, aby Hope
mogła zobaczyć Hogwart takim, jakim on go pamiętał. – Potem moglibyśmy
odwiedzić sklep z zabawkami, co ty na to?
- Super! I
pokazałbyś mi cały Hogwart? Mój tatuś mówi, że jest ogromny! – Hope zakreśliła
ramionami w powietrzu duże koło dla podkreślenia swoich słów.
- Co tylko
będziesz chciała zobaczyć – uśmiechnął się do niej.
- A Gilbert
też może iść?
-
Oczywiście. Jemu pewnie też się spodoba wycieczka – mrugnął do niej.
Po
skończonym posiłku ubrali się ciepło. Zima kompletnie pochłonęła całą Anglię.
Na zewnątrz panował kilkustopniowy mróz. Wyszli przed Twierdzę. Draco już na
nich czekał. Widząc dziewczynkę całą siłą woli powstrzymał się od zgryźliwej
uwagi.
- Jesteś
gotowy Malfoy? – zapytał szorstko Nick.
- Zawsze
Riddle – mężczyzna uśmiechnął się złośliwie. Nicolas stracił nim
zainteresowanie. Ukucnął przed Hope. Poprawił jej szalik i czapkę, aby na pewno
jej nie zawiało.
- W czasie
podróży musisz się mnie mocno trzymać, żebyś nie spadła, dobrze? Będziemy
podróżować… - zamilkł na chwilę jakby szukał odpowiedniego określenia. - … Mgłą
– tak naprawdę ich środek transportu nie był mgłą. Tak było to najłatwiej
wytłumaczyć dziecku, aby go nie przestraszyć. Przynajmniej takie zdanie miał
Nick. Mieli poruszać się sposobem zarezerwowanym tylko dla pełnoprawnych
Śmierciożerców. Na niebie przypominali bardziej czarną smugę. Ale mniejsza z
tym. Nick chwycił Hope mocnym chwytem i odbił się od ziemi. Dziewczynka okazała
się bardzo lekka. Zbyt lekka, jak na gust trzymającego ją mężczyzny. Dracon był
tuż za nimi. Nick nie przepadał za tym sposobem poruszania, ale był najszybszy
i najbezpieczniejszy. I najbardziej efektowny, co przyjemnie łechtało ego
Nicolasa. Lubił budzić podziw. Taka cecha rodzinna. Czasem upierdliwa, ale cóż…
Wylądowali
przed bramą Hogwartu. Strzegło jej dwóch Śmierciożerców. Na widok generałów
przyjęli pozę o nieoficjalnej nazwie „kij od szczotki”. Aż dziw, że ludzki
kręgosłup mógł się tak bardzo wyprostować.
Hope zostawili w pokoju życzeń
gdzie mogła się spokojnie bawić, kiedy oni załatwiali swoje sprawy. Skierowali
swoje kroki do wielkiej Sali. Wcześniej przygotowali jedną z klas na swoje
„zajęcia”. Młodzież została ustawiona przez swoich opiekunów. Blondyni skinęli
głowami nauczycielom. W sali panowała całkowita cisza. Nick lustrował wzrokiem
zabranych. Niektórzy uciekali przed jego spojrzeniem, choć byli i tacy, którzy
hardo patrzyli mu w oczy.
- Mam za
zadanie wybrać spośród Was osoby, które nam… Pomogą… Przejdziecie przez serię
sprawdzianów. Oto pierwszy – rzucił zaklęcie w stronę niespodziewającego się
tego krukona. Wszyscy jak oparzeni wyciągnęli różdżki. Nicolas całkiem dobrze
się bawił rzucając niewerbalnymi w uczniów. Przy okazji sprawdzał ich refleks i
czujność. Po wszystkim wybrał kilkanaście osób z każdego domu. Ustawił ich w
kolejkę. Każdy osobno wchodził do przygotowanej przez mężczyzn klasy. Mieli za
zadanie znaleźć ukrytą sakwę z galeonami. Mogli korzystać z wszelkich znanych
sobie zaklęć i wskazówek zostawionych w pomieszczeniu. Jednak, aby znaleźć to
czego szukali musieli najważniejszą podpowiedź wyciągnąć od Draco. Nick chciał
sprawdzić na ile uczniowie są zdolni manipulować ludźmi i do czego są w stanie
się posunąć, aby osiągnąć cel. Tacy mu byli potrzebni jeśli mają zlokalizować
buntowników. Po wszystkim przemaglował ich jeszcze ze znajomości przydatnych
zaklęć i eliksirów. Tym sposobem w etapie końcowym zostało dwóch ślizgonów,
gryfon i gryfonka oraz jedna krukonaka. Świeżutcy szpiedzy Voldemorta.
Oczywiście ogół sądzi, że mają zupełnie inne zadanie i tak powinno pozostać.
Zadowoleni z siebie generałowie ruszyli po Hope, aby móc przenieść się do
Hogsmeade.
~~***~~
W miasteczku panowała dość
spokojna atmosfera. Zbliżały się Święta i co odważniejsi wywieszali wszelakie
świąteczne ozdoby. Kierowali się w stronę sklepu z zabawkami, jednego z
większych w okolicy. Co ciekawsze Malfoy również szedł z nimi. Nick zastanawiał
się co też takiego on może kombinować. W sklepie spędzili dobrą chwilę. Hope
oglądała wszystkie zabawki jak zaczarowana. Nicolasowi na ten widok jakoś
cieplej robiło się na sercu. Kupili kilka ciekawszych rzeczy z oferty sklepu.
Draco natomiast zainteresował się misiami. Kupił jednego z największych. Czyżby
Riddle o czymś nie wiedział? Odesłali pakunki do domu i ruszyli przez
miasteczko z zamiarem zatrzymania się gdzieś na gorącą czekoladę. Nick
dyskretnie zwrócił uwagę Dracona na idących za nimi mężczyzn. Coś mu nie
pasowało. Nieznajomi wyciągnęli różdżki. Na szczęście blondynom udało się to
uczynić jako pierwszym. Nie wiadomo skąd pojawiali się nowi przeciwnicy. Nick
popchnął Hope i kazał jej się prędko ukryć. Na pomoc generałom przybyło trzech
funkcjonariuszy służby porządkowej. Powoli pokonywali swoich przeciwników,
którzy teleportowali się z miejsca zdarzeń. Kiedy walka ucichła dziewczynka
wyszła ze swojej kryjówki. Ostatni z przeciwników przed samą teleportacją
wypuścił ze swojej różdżki śmiercionośny promień Avady
Kedavry. Zielony snop odbił się od jednego, drugiego, trzeciego budynku i
leciał prosto w stronę Hope. Nick rzucił się aby zasłonić dziewczynkę własnym
ciałem. Avada uderzyła prosto w niego. Świat zaczął mu znikać sprzed oczu.
Upadł na kolana. Czy tak właśnie ma zginąć? Czy tak właśnie zakończy się jego
marny żywot? Świat zamienił się w czarną plamę. Zapadł się w nią.